Nauka ogólna - Czwartek, Boże Ciało
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki,
30 maja 2013 roku
“(Jezus) zapytał ich: «Ile macie chlebów?» Odpowiedzieli: «Siedem». I polecił ludowi usiąść na ziemi. A wziąwszy siedem chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby je rozdzielali. I rozdali tłumowi. Mieli też kilka rybek. I nad tymi odmówił błogosławieństwo i polecił je rozdać. Jedli do sytości, a pozostałych ułomków zebrali siedem koszów. ”(Mk 8, 5a-8)
Pytanie zadane przez Pana rozbrzmiewa swoim echem do dnia dzisiejszego. Ile macie chlebów? Tu już nie chodzi o zwykły chleb. Tu chodzi o chleb, o którym mówił Święty Brat Albert w swej znanej modlitwie. Tu chodzi o pytanie o powołania w naszych wspólnotach eklezjalnych. Ilu macie młodych ludzi (i nie tylko młodych), którzy przejawiają oznaki powołania kapłańskiego i zakonnego, by stać się dobrym jak chleb i być wydanym w ręce ludzi, jak powiedział Jezus w drodze do Jerozolimy. Ilu macie młodych ludzi rokujących nadzieje na powołanie do kapłaństwa, życia konsekrowanego, małżeństwa sakramentalnego, do życia z sercem niepodzielnie oddanym Bogu?
Jezus powiedział nam: ‘Nie wyście mnie wybrali, ale ja Was wybrałem...” (J 15:16). Jeśli tak jest, to to stwierdzenie Jezusa oznacza, że w Jego Kościele powołania zawsze będą, bo przecież to sam Pan powołuje do swojej służby i to On sam zapewni sobie sługi w wystarczającej liczbie. On jest nie tylko Wcieleniem Bożego Miłosierdzia i Miłości, ale także Wcieleniem Precyzji i Logiki w ekonomii zbawienia.
Mimo to jednak, prosi nas, byśmy się modlili: “Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Mt 9,37) Dlaczego mamy prosić skoro to On sam wybiera, kogo chce, do swojej służby w Kościele? Mamy się modlić, ponieważ stwierdza On rzecz przedziwną: “Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało.” (Mt 9:37). Coś dziwnego się dzieje - mimo że to Pan sam wybiera sobie ludzi do służby w Kościele i posyła ich, by przynosili owoc i owoc ich trwał, to prawda jest też taka, że tych robotników Bożych jest mało!
Siedem chlebów w tekście Ewangelii Św. Marka, który przytoczyłem, to symbol powołań w Kościele. Cyfra siedem w tradycji biblijnej oznacza wystarczającą liczbę. Czyli powołań w Kościele jest wystarczająco według Bożej ekonomii zbawienia. Bóg powołuje do swojej służby ludzi w wystarczającej liczbie. Ale faktycznie jest ich ciągle mało w świecie. Może akurat nie w Krakowie, ale też nie wierzę, że na Grzegórzkach Pan sobie wybrał tylko kilka osób do kapłaństwa i życia zakonnego na przestrzeni niemalże stu lat historii naszej parafii, i nie wszystkich do sakramentu małżeństwa. Dlaczego?
Powód takiego stanu rzeczy jest ukazany w słowach tekstu Ewangelii: “A wziąwszy siedem chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby je rozdzielali. I rozdali tłumowi.” (Mk 8:6). Dawał uczniom, żeby rozdzielali. Tu leży pies pogrzebany.
Jezus bierze w swe dłonie chleby powołania i przekazuje uczniom, by się nimi zajęli i przygotowali dla nasycenia Ludu Bożego. By te chleby spełniły swoje przeznaczenie. To w naszych rękach jest to przeznaczenie. I tu problemy się zaczynają.
Tych siedem chlebów spotyka się twarzą w twarz z siedmioma grzechami głównymi przeciw powołaniom w Kościele Chrystusa.
Wymienię je po kolei i niech każda i każdy z nas zrobi sobie szybki rachunek sumienia, czy przypadkiem nie ma czegoś wspólnego z jednym lub wieloma tymi grzechami.
Pierwszy. Mówimy wiele o aborcji. Wiemy, że grzech ten wiąże się z ekskomuniką latae sententiae, czyli automatycznym wykluczeniem ze wspólnoty Kościoła. Nie ma zgody Boga na przelanie niewinnej krwi. Myślę, że ci, którzy dokonują aborcji powołania do kapłaństwa, życia zakonnego i małżeństwa sakramentalnego w sercach swoich dzieci, są równie winni przed Bogiem jak ci, którzy maczają palce w aborcji dzieci nienarodzonych. Oni też powinni prosić Boga o przebaczenie i czynić pokutę, bo dokonali aborcji powołania człowieka, którego sam Bóg wezwał na swoją służbę w jednym z trzech głównych nurtów powołania w Kościele - kapłaństwo, życie konsekrowane, sakramentalne małżeństwo (o specjalnym powołaniu do samotności mówiliśmy wczoraj wieczorem - odwołuję Was do tekstu tamtej nauki na stronie internetowej parafii lub na moim blogu).
Odpowiedzialni przed Bogiem za grzech aborcji powołania to: sam młody człowiek, który zlekceważył swoje autentyczne powołanie i poszedł swoją drogą; rodzic, który kategorycznie wybił dziecku z głowy i serca powołanie, albo swoim bezbożnym życiem zatruł duchowość swego dziecka i nauczył je żyć w środowisku nienaturalnym swego martwego sumienia; rówieśnicy powołanej osoby, przyjaciele, sąsiedzi; ktokolwiek, kto w taki czy inny sposób zabijają w sercach powołanych autentyczny głos Boga wzywający na drogę powołania. -Kim jesteś, człowiecze, który mówisz Bogu - ‘nie’? Eufemistycznie mówiąc - nieroztropnym i ostatecznie nieszczęśliwym człowiekiem.
Bóg ma siedem chlebów w swych dłoniach. My odbierając je z Jego rąk, część z nich wyrzucamy na śmietnik. Bóg wzywa ludzi w wystarczającej liczbie, my zduszamy te powolania w zarodku. Oczywiście, że nie wszyscy, ale gdy słucham różnych wypowiedzi w rodzinach na temat powołania własnych dzieci, wśród moich młodych przyjaciół i znajomych, to obraz nie jest oszałamiająco optymistyczny.
Drugi grzech, który zabija powołania w Kościele, to letniość życia nas samych, wiernych, i synkretyzm religijny. Często żyjemy, jak chcemy. I robimy z naszą wiarą katolicką, co chcemy. Problem, który widzę tutaj, leży w obojetności wiernych (jasne, że nie wszystkich, ale ten procent rośnie coraz bardziej) na Eucharystię i potrzebę budowania życia wiary na skale, którą zawsze jest i będzie Jezus w Eucharystii. ‘Po co mi ksiądz, jak i tak nie przystępuję do Komunii Świętej i żyję w przeszkodzie kanonicznej? Po co mi gość, który będzie mi suszył głowę o moje życie sakramentalne? Co go to obchodzi? Niech mi który sukienkowy powie słowo!’ A skoro taki człowiek nie żyję Eucharystią, bo jej nie potrzebuje i w związku z tym nie potrzebuję też i księdza w swojej duchowości typu ‘zrób to sam’, to nawoływania Matki-Kościoła o modlitwę o powołania u tego typu post-eucharystycznych nowoczesnych wiernych budzi tylko ich perlisty szyderczy śmiech! A jak się nie modlimy, to i nie otrzymujemy. Proste.
Trzeci grzech to rodzice, którzy zabraniają dzieciom zapisać się na ministranturę, do scholki, do różnych ruchów apostolskich w Kościele, które wychowują w duchu rozpoznania powołania w sercu młodego człowieka. Nie ma zgody u wielu rodziców na te fanaberie i stratę czasu. Inne są priorytety. I nawet, jeśli dziecko czy młody człowiek odczuwa pragnienie służenia Bogu, to jednak drzewko powołania w takim suchym duchowo środowisku nie ma szans wzrostu. To tak jakby posadzić sadzonkę dębu na środku autostrady. Nie ma szans na przeżycie. Neopogańskie życie rodzinne, gdzie są ważniejsze sprawy niż Kościół i działanie Ducha Boga w sercach i ruchach apostolskich, rozjedzie bezlitośnie to rodzące się powołanie. Jedynie specjalna łaska Boża może ocalić to powołanie w takiej dolinie suchych kości.
Czwarty grzech, to księża i osoby konsekrowane, którzy lekceważą w swych parafiach i instytucjach wielką wartość ruchów apostolskich dzieci i młodzieży. Błog. Jan Paweł II, który przyjdzie do nas już za kilka dni w znaku swych relikwii, napisał tak kiedyś do księży na Wielki Czwartek: “Drodzy Bracia w Kapłaństwie, obok innych inicjatyw poświęcajcie szczególną uwagę opiece nad ministrantami, którzy stanowią niejako «kolebkę» powołań kapłańskich. Grupa ministrantów, odpowiednio przez Was prowadzona we wspólnocie parafialnej, może postępować na dobrej drodze chrześcijańskiego wzrastania, tworząc niemal rodzaj proseminarium. Uczcie parafię, rodzinę rodzin, dostrzegać w ministrantach swoich synów, jak «sadzonki oliwki dokoła stołu» Chrystusa, Chleba Życia (por. Ps 128/127/, 3). Korzystając z pomocnej współpracy bardziej wrażliwych rodzin i katechetów, z serdeczną troską opiekujcie się grupą ministrantów, aby poprzez służbę przy ołtarzu każdy z nich uczył się coraz bardziej kochać Jezusa, rozpoznawać Jego rzeczywistą obecność w Eucharystii, doświadczać piękna liturgii. Wszelkie inicjatywy dotyczące ministrantów organizowane na poziomie diecezjalnym lub w okręgach duszpasterskich powinny być wspierane i promowane, zawsze z uwzględnieniem różnic wiekowych. W czasie mojej posługi biskupiej w Krakowie mogłem poznać, jak wielkie owoce przynosi poświęcenie się ich formacji na płaszczyźnie ludzkiej, duchowej i liturgicznej. Kiedy mali chłopcy i młodzieńcy pełnią służbę ołtarza z radością i entuzjazmem, dają swoim rówieśnikom wymowne świadectwo doniosłości i piękna Eucharystii. Dzięki szczególnej twórczej wrażliwości, jaka cechuje ich wiek, oraz dzięki nauce i przykładowi kapłanów i starszych kolegów, także najmłodsi mogą wzrastać w wierze i fascynować się duchową rzeczywistością.’ (List do Kapłanów na Wielki Czwartek 2004, n. 6)
Kapłan, który nie zrodzi w swoim kapłaństwie powołania kapłańskiego w innych, jego kapłaństwo jest w pewnym sensie bezpłodne. Siostra zakonna, która nie zrodzi powołania do życia konsekrowanego w innych, jej konsekracja zakonna jest w pewnym sensie bezpłodna. Jeśli w moim kapłaństwie nie pociągnąłem nikogo z moich podopiecznych czy parafian, by poszli w moje ślady, to moje kapłaństwo z winnej żywej latorośli zmieniło się w suchy patyk. Nie rodzi owoców. I przeciwnie - jakie to wielkie szczęście i satysfakcja dla kapłana włożyć ręce na swojego wychowanka w dniu jego święceń kapłańskich. To dotyczy także sióstr zakonnych i wiernych świeckich. Śluby wieczyste wychowanek sióstr, sakrament małżeństwa własnych dzieci czy wnuków lub wychowanków. Wielka radość!
Już za niecałe dwa miesiące mój wychowanek od czasów ministrantury, chłopak-sierota, zostanie wyświęcony na kapłana w Kiabakari. Za niego i za Jego poprzedników, którzy wyszli z kręgów ministrantów, lektorów, grup apostolskich i stali się kapłanami i siostrami zakonnymi, Bogu dziękuję z całego serca. Nie ma takich pieniędzy na świecie, które mogą kupić takie uczucie radości i satysfakcji.
Piąty grzech to zły przykład życia kapłanów i osób konsekrowanych, a także rodziców. Trudno oczekiwać od obikoków w winnicy Pana, by zrodzili sensowny plon w postaci nowych powołań do kapłaństwa, życia konsekrowanego i małżeństwa sakramentalnego. Ojciec Święty Franciszek mówił wyraźnie we Mszy Krzyżma Świętego: „Wszyscy znamy różnicę: najemnik i zarządca otrzymali już swoja zapłatę… nasze poczucie szczęścia w kapłaństwie jest ważne i jest też pułapką. Trudno rozróżnić uszczęśliwianie siebie od tego szczęścia, które daje nam Bóg także przez wdzięczność ludu. Patologię od prawdy. Stąd pochodzi niezadowolenie niektórych księży, którzy stają się smutni, przemieniają się w swego rodzaju kolekcjonerów antyków czy nowinek zamiast być pasterzami, od których czuć zapach owiec. I oto was proszę: bądźcie pasterzami, którzy pachną jak owce.”
Kontekst kazania Papieża to namaszczanie, które ma dotrzeć do peryferii życia, ubieranie ornatu z imionami wiernych, dźwiganiu ich na sobie. To obraz Dobrego Pasterza niosącego owcę. Taka bliskość daje efekt przejścia zapachu. Chyba, że pasterz brzydzi się zapachu owiec.
Te słowa, myślę, w kontekście naszego rozważania, tyczą się nas wszystkich, byśmy pachnęli zapachem owiec, nowych owiec w winnicy Pana. By nie przeżyć swego życia bezpłodnie. By zrodzić trwały owoc.
Szósty grzech to powołani, którzy odeszli z kapłaństwa, życia konsekrowanego czy rozwalili swe małżeństwa sakramentalne. Nie byli być może czujni i pozwolili, by oliwa wypaliła się w ich lampach. Ciemność ich ogarnęła i pogubili się. A Jezus nam mówi -‘Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.’ Ale są też inni walczący z pokusami odejścia, ale trwający w powołaniu za wszelką cenę - ‘Choćby miał na jeżu jechać, nie odejdę. Wytrwam’.
Grzech siódmy i ostatni, o którym chcę wspomnieć. To słabnąca pobożność i biedny duch modlitwy w naszej osobistej duchowości, w naszych rodzinach (gdzie wspólna modlitwa to anachronizm), parafiach, grupach apostolskich w Kościele, w małych wspólnotach, których unikamy, choć powinniśmy je tworzyć w sąsiedztwach.
Jezus rozdziela chleby. Ale po nie trzeba wyciągnąć ręce. W modlitwie. Trzeba prosić. Jeśli Jezus przestanie być centrum naszej duchowości, zwłaszcza w Eucharystii, to nie ma co liczyć na liczne powołania w naszych wspólnotach parafialnych.
Jezus, Chleb Życia w Eucharystii, w tabernakulum naszego Kościoła, w białej Hostii w monstracji, którą dziś poniesiemy, dumnie powiewając sztandary naszej wiary, ma ciągle w swych dłoniach siedem chlebów. Czy jesteśmy gotowi je przyjąć i zająć się nimi, jak należy, usuwając przeszkodę tych siedmiu grzechów?
Niech owocem naszych misji będzie nasza gotowość. Powiedzmy Jezusowi Eucharystycznemu: Tak, Jezu. Jesteśmy gotowi. Prosimy Cię, obdarz naszą parafię licznymi, świętymi, trwałymi, gorliwymi i płodnymi powołaniami do kapłaństwa, życia konsekrowanego i sakramentalnego małżeństwa, jako wielki i trwały owoc naszych misji parafialnych. A my się o nie zatroszczymy. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.
--------------------------------------------
Boże Ciało - homilia przy pierwszym ołtarzu
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki, 30/5/2013 roku, godz. 16.00
Z grobu Jezusa, pomnika fatalnej ale i zbawiennej pomyłki ludzi, którzy Go odrzucili i przeprowadzili przez ocean bólu i bramy śmierci, wyrosło nowe życie Zmartwychwstałego. My, którzy w Niego wierzymy, mamy w nim udział.
Ilekroć kapłan otwiera tabernakulum w naszej świątyni, następuje mały cud Zmartwychwstania Jezusa i eksplozja Jego życia w nas, przyjmujących Go w białej konsekrowanej hostii. Wtedy widzę oczami wiary nieruchomą skorupę otwartego grobu Jezusa w poranek Zmartwychwstania. I nadbudowaną na nim przez wieki skomplikowaną strukturę budynków świątyń i rozmaitych pomieszczeń w Jerozolimie, i tętniące życie wiary dziejące się wokół martwej natury grobu. I tak sobie myślę, że chciałbym być naklejką na ścianie skorupy tabernakulum, jak te reklamy na wraku motocykla. Aby być blisko Pana i wsłuchiwać się zawsze w tętniące Życie Boga w nim i wlewające się w nas za każdym otwarciem tabernakulum w Komunii Świętej. Życie Boże w nas, którzy żyjemy w naszej parafii wokół tego liturgicznego znaku - pamiątki ludzkiej, fatalnej a jednocześnie zbawiennej pomyłki.
Od życia z dala od tabernakulum zachowaj nas, Panie!
‘Nie da się pomieścić całego oceanu w dzbanie, ale to, co uda Ci się nabrać do dzbanu, jest także oceanem’. (Ibn Arabi, teolog suficki późnego islamu, pochodzący z Andaluzji, w dzisiejszej Hiszpanii, żyjący na przełomie 12 i 13 wieku)
Tak, to co w dzbanie, jest także oceanem. Piękne to powiedzenie Ibn Arabiego. To obraz nas, Kościoła i Eucharystii. Dzban to ja. Ocean to Ocean Bożej intensywnej obecności, miłości i i miłosierdzia w Eucharystii pośrodku Kościoła; Eucharystii, która nie niszczy tego dzbanu, niczym zabójcze tsunami. Wręcz preciwnie - wypełnia mnie na tyle, na ile jestem zdolny tę tajemnicę przyjąć, uwielbić i nią żyć. Realna obecność Jezusa w Hostii przelewa się w nasze serca, w te gliniane dzbany, w którym tę tajemnicę nosimy i nią żyjemy, jak pisze św. Paweł Apostoł (“Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas. Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy.” 2 Kor 4:7-9)
Ja, dzban gliniany, pojąć tajemnicę Eucharystii nie potrafię. Ale próbować tę tajemnicę zgłębiać, to nie moje zadanie, tylko teologów,. I nie o to chodzi tak naprawdę w moim życiu. Najważniejsze dla mnie jest samo czerpanie tej Tajemnicy, wejście w nią przez intymną Komunię z Żywym Bogiem i żywą wspólnotą Kościoła, głodną mej miłości i świadectwa żywej wiary. Dzień po dniu, Eucharystia po Eucharystii.
Ocean nie jest moją własnością i ma służyć wszystkim. Nie czerpię Tajemnicy Eucharystii dla siebie tylko. Nie trzymam dzbanu kurczowo przyciśniętego do piersi. Nie! Przyjmuję Komunię Świętą, bym zjednoczony z Jezusem, mógł służyć lepiej w Jego Kościele. Podobnie jak woda zaczerpnięta z oceanu i spożyta przeze mnie, gdy wykona swoje ożywiające zadanie w mym ciele, ostatecznie wraca i łączy się ponownie z oceanem, tak i ja - przyjmuję Jezusa w Eucharystii po to, by się Nim dzielić hojnie w mojej wspólnocie wiary, w której żyję. I mocą Eucharystii ją budować, czyli - jak już wiemy - być budowanym.
Od wszelkich prób prywatyzowania Mocy Eucharystii zachowaj nas, Panie!
Od wątpliwości w realną obecność Twoją w Tajemnicy Eucharystii, zachowaj nas, Panie!
---------------------------------------------
Boże Ciało - homilia przy drugim ołtarzu
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki,
30 maja 2013 roku, godz. 16.00
Tak, to co w dzbanie, jest także oceanem. Piękne to powiedzenie Ibn Arabiego. To obraz nas, Kościoła i Eucharystii. Dzban to ja. Ocean to Ocean Bożej intensywnej obecności, miłości i i miłosierdzia w Eucharystii pośrodku Kościoła; Eucharystii, która nie niszczy tego dzbanu, niczym zabójcze tsunami. Wręcz preciwnie - wypełnia mnie na tyle, na ile jestem zdolny tę tajemnicę przyjąć, uwielbić i nią żyć. Realna obecność Jezusa w Hostii przelewa się w nasze serca, w te gliniane dzbany, w którym tę tajemnicę nosimy i nią żyjemy, jak pisze św. Paweł Apostoł (“Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas. Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy.” 2 Kor 4:7-9)
Ja, dzban gliniany, pojąć tajemnicę Eucharystii nie potrafię. Ale próbować tę tajemnicę zgłębiać, to nie moje zadanie, tylko teologów,. I nie o to chodzi tak naprawdę w moim życiu. Najważniejsze dla mnie jest samo czerpanie tej Tajemnicy, wejście w nią przez intymną Komunię z Żywym Bogiem i żywą wspólnotą Kościoła, głodną mej miłości i świadectwa żywej wiary. Dzień po dniu, Eucharystia po Eucharystii.
Ocean nie jest moją własnością i ma służyć wszystkim. Nie czerpię Tajemnicy Eucharystii dla siebie tylko. Nie trzymam dzbanu kurczowo przyciśniętego do piersi. Nie! Przyjmuję Komunię Świętą, bym zjednoczony z Jezusem, mógł służyć lepiej w Jego Kościele. Podobnie jak woda zaczerpnięta z oceanu i spożyta przeze mnie, gdy wykona swoje ożywiające zadanie w mym ciele, ostatecznie wraca i łączy się ponownie z oceanem, tak i ja - przyjmuję Jezusa w Eucharystii po to, by się Nim dzielić hojnie w mojej wspólnocie wiary, w której żyję. I mocą Eucharystii ją budować, czyli - jak już wiemy - być budowanym.
Od wszelkich prób prywatyzowania Mocy Eucharystii zachowaj nas, Panie!
------------------------------------------------------
Boże Ciało - homilia przy trzecim ołtarzu
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki,
30 maja 2013 roku, godz. 16.00
‘W chwilę po zapowiedzi przez głośniki, że mój lot do El Paso będzie opóźniony o cztery godziny, usłyszałam komunikat - ‘jeśli ktoś z pasażerów zna język arabski, jest proszony o natychmiastowe przyjście do bramki 4-A’. Bramka 4-A była moją bramką w hali odlotów. Poszłam tam. Starsza kobieta w tradycyjnych szatach palestyńskich, takich jak moja babcia kiedyś nosiła, leżała skulona na posadzce, zawodząc wniebogłosy. Pomóż nam, szepnęła do mnie stewardessa. Porozmawiaj z nią. O co jej chodzi? Dlaczego tak zawodzi? Powiedzieliśmy jej, że lot będzie opoźniony o 4 godziny, a ona własnie tak zareagowała.
Objęłam tę kobietę ramieniem i zapytałam moim łamanym arabskim, oco się dzieje. A ona, gdy tylko usłyszała znany jej język, mimo że mocno przeze mnie kaleczony, przestała płakać i rozpromieniła się. Okazuje się, że ona zrozumiała, że ich lot był odwołany całkowicie. Musiała się dostać do El Paso na swoją operację nazajutrz. Powiedziałam jej, że nie, lot nie został odwołany, jest tylko opóźniony o tych kilka godzin. Zapytałam, kto będzie na nią czekał na lotnisku? Zadzwońmy do niego i powiedzmy mu! Zadzwoniłyśmy do niego i porozmawiałam z nim po angielsku. Zapewniłam go, że zostanę z jego mamą cały czas i upewnię się, że doleci szcześliwie. Ona też porozmawiała ze swoim synem. Nastepnie zadzwoniliśmy do innych jej synów, by ich pozdrowić. A potem zadzwoniliśmy do mojego taty, porozmawiali sobie po arabsku, i oczywiście odkryli, że mają wspólnych krewnych. Wtedy pomyślałam sobie, czemu by nie zadzwonić do kilku moich znajomych palestyńskich poetów, żeby i z nimi mogła sobie porozmawiać. Zajęło nam to gadanie około dwóch godzin. Śmiała się i rozmawiała cały czas szczęśliwa. Potem sięgnęła do swego bagażu podręcznego i wyjęła reklamówkę pełną własnoręcznych wypieków - takie ciastka z daktylami i orzechami, posypane obficie cukrem pudrem. I zaczęła nimi wszystkich wokoło częstować. Ku memu zdumieniu nikt nie odmówił skosztowania ciasteczek tej kobiety. Stały się one jak sakrament, jak Eucharystia. Podróznik z Argentyny, turystka z Kalifornii, miła pani z Laredo - wszyscy w kilku chwili byliśmy cali obsypani cukrem pudrem. I śmiejący się od ucha do ucha. Obsługa lotniska zaoferowała nam darmowe napoje orzeźwiające, a dwie małe dziewczynki - jedna afroamerykanka, a druga latinoamerykanka, zgłosiły się na ochotnika, żeby roznosić te napoje wśród oczekujących na lot pasażerów przy bramce 4-A. Te dwie kochane dziewczynki też były całe usmarowane cukrem pudrem.
A ja spojrzałam na tę całą scenę z ogromnym zadziwieniem. Nikt na nikogo nie patrzył już więcej podejrzliwie. Miałam ochote podejść, wyściskać i wycałować wszystkich.
I doznałam olśnienia. To jest świat, w jakim pragnę żyć. Świat wartości, którymi dzielimy się wzajemnie. I wszyscy śmiejący się, szczęśliwi i usmarowani cukrem pudrem.
I zdałam sobie sprawę, że ten cud przemiany ludzkich serc może się zdarzyć wszędzie. I że jest szansa dla naszego świata mimo wszystko...’ (Naomi Shihab Nye, ur. w 1952 roku, wędrująca poetka amerykańska z San Antonio, mająca ojca Palestyńczyka i matkę Amerykankę)
Panie Jezu, oznacz nas cukrem pudrem swej Eucharystycznej Obecności i Komunii z nami. Przemień nasza grzegórzecką wspólnotę, byśmy nie patrzyli na siebie czasami podejrzliwie, lecz z uśmiechem i szczęściem w sercu dzielili się prawdziwymi wartościami, dobrocią i miłosierną miłością na codzień.
Od życia niewdzięcznego, samolubnego i niemiłosiernego zachowaj nas, Panie!
-----------------------------------------------------
Boże Ciało - homilia przy czwartym ołtarzu
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki,
30 maja 2013 roku, godz. 16.00
U stóp czwartego i ostatniego ołtarza w naszej proklamacji żywej wiary w rzeczywistą Obecność Pana w Eucharystii, zacytuję nieznany dla wielu, zapewne, epizod z życia Ojca Świętego Franciszka, gdy był jeszcze arcybiskupem Buenos Aires. Cytuję:
“Wydarzenie to miało miejsce 18 sierpnia 1996 roku w kościele parafialnym Santa María w Buenos Aires Księdzu Alejandro Pezeta po skończeniu odprawiania mszy św., powiedziano, że na podłodze tego kościoła leży porzucona hostia. Duchowny podniósł wskazany przedmiot z zamiarem spożycia, jednak widząc jego stan, umieścił go w naczyniu z wodą i włożył do tabernakulum. Po kilku dniach zauważył, że hostia zmieniła się w jakąś krwistą substancję, która w ciągu następnych kilku dni jeszcze się powiększyła.
W 1999 r. ówczesny arcybiskup Buenos Aires, kard. Jorge Maria Bergoglio, zlecił wykonanie badań naukowych. W dniu 5 października 1999 w obecności przedstawicieli kardynała dr Castanon pobrał próbkę, którą następnie przesłano do naukowców w Nowym Jorku. Celowo nie poinformowano ich, skąd pochodzi. Dr Frederic Zugibe, patolog z Rockland County w stanie New York stwierdził, że substancja jest prawdziwym ludzkim ciałem i krwią, w której obecne jest DNA. Oświadczył: „badany materiał jest fragmentem mięśnia sercowego znajdującego się w ścianie lewej komory serca, z okolicy zastawek. Ten mięsień jest odpowiedzialny za skurcze serca. (...) Mięsień sercowy jest w stanie zapalnym, znajduje się w nim wiele białych ciałek. Wskazuje to na fakt, że serce żyło w chwili pobierania wycinka (...). Co więcej, te białe ciałka wniknęły w tkankę, co wskazuje na fakt że to serce cierpiało-np. jak ktoś, kto był ciężko bity w okolicach klatki piersiowej”.
Dr Frederic Zugibe dodał, że w takich warunkach białe ciałka przestałyby istnieć po kilku minutach. Wtedy wyjawiono mu prawdę, skąd owa próbka pochodzi. Wtedy dr Zugibe powiedział: „W jaki sposób i dlaczego konsekrowana hostia mogła zmienić swój charakter i stać się ludzkim żyjącym ciałem i krwią, pozostanie dla nauki nierozwiązalną tajemnicą, która całkowicie przerasta jej kompetencje”.
Tak, to tajemnica wiary. Dlatego też z całym Kościołem Świętym, wysławiającym Pana za ten niesamowity pomysł Eucharystii, by odchodząc do Domu Ojca po zakończeniu misji na ziemi, jednocześnie pozostać jeszcze bardziej intensywnie i uniwersalnie w każdym zakątku ziemi, gdziekolwiek jest tylko ważnie wyświęcony kapłan katolicki, sprawujący Mszę świętą, dziękujmy Panu za naszych kapłanów na Grzegórzkach, za tę naszą parafialną Świątynię - góre Bożą Horeb, gdzie Jezus intensywnie żyje i kocha i konsekruje nas z tabernakulum. Za każdą Mszę Świętą, za każdą Komunię świętą, którą czystym sercem przyjmujemy. Za naszą żywą wiarę w tajemnicę Eucharystii. Nie jesteśmy sierotami na ziemi. Nasz Bóg jest Bogiem-razem-z nami.
No comments:
Post a Comment