Nauka ogólna - Środa
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki,
28 maja 2013 roku, godz. 9.00 i 19.00
Dziś dzień tryumfu Bożego Miłosierdzia w naszym życiu. Dzień wejścia w Sakrament Miłosierdzia Bożego. A my rozglądamy się i stwierdzamy ze zdumieniem, że znajdujemy się dokładnie w środku doliny suchych kości. I o jakim tryumfie tu może być mowa, skoro w takim miejscu się znaleźliśmy na drodze naszej podróży duchowej w głąb nas i w głąb naszej Mamy - Kościoła świętego.
Sięgnijmy po wizję z Księgi proroka Ezechiela: „Wyschły kości nasze, minęła nasza nadzieja, już po nas.” (Ez 37:11) To nie jest wizja eschatologicznego zmartwychwstania. Często spotykamy się z błędną zasadniczo interpretacją tego tekstu natchnionego. Przecież te kości słyszą, czują, myślą, są zdolne do odpowiedzi, czyli żyją w jakiś sposób.
To obraz człowieka żyjącego cieleśnie, tego, który nie ma w sobie pełni Ducha. To samo kluczowe słowo TCHNĄĆ mamy w opisie stworzenia Rdz 2,7, w wizji Ezechiela Ez 37,9 i dokonane przez Jezusa po wejściu do zamkniętego Wieczernika: „Po tych słowach tchnął na nich…” (J 20:22) Tylko trzy razy występuje w Piśmie Świętym. Zawsze oznacza to nie jakieś mówienie, lecz wielkie działanie Boga, wyjątkowy czyn Boga.
Teraz już czas na ODPOWIEDŹ na pytanie zadane Wam w niedzielę na początku naszych ćwiczeń duchowych. Co jest największą potrzebą Kościoła…? Może od razu warto te odpowiedź jakoś zestawić z moją odpowiedzią. Jakąś tożsamość, bliskość lub różnicę. Tyle razy przecież wypowiadamy się o stanie Kościoła, parafii, o kryzysie i sposobach na jego pokonanie lub o braku takich sposobów, czyli mówiąc krótko językiem suchych kości: „już po nas.” Odpowiedź nie wiem na ile była także słowem Pawła VI, ale skoro przywołany jest także Jan XXIII z główna intencja zwołania soboru to zapewne jest to nie tylko jego pytanie.
Oto ona: „I musimy to powiedzieć niemal z bojaźnią i drżeniem, bo to jest jej Tajemnica: Duch Święty. Kościół potrzebuje nieustannej Pięćdziesiątnicy, Kościół potrzebuje ognia w sercu, słowa pełnego żaru i proroctwa w spojrzeniu…Potrzebujemy Ducha Świętego. Sobór ekumeniczny miał być według zamiaru Jana XXIII, nową Pięćdziesiątnica. Byłoby dramatem gdybyśmy pozostali poza Wieczernikiem.” (O. Ranier Cantalamessa)
Jak to przyjąć bez przełamywania swoich oporów wobec odnowy w Duchu Świętym???
Pytamy jak Nikodem: Jak się narodzić na nowo? Pytamy o macierzyństwo Kościoła. Pytamy o Kościół zacieniony Duchem (geniuszem kobiecości)? Papież Franciszek chce przywrócenia czułości w Kościele: Caritas macierzyństwa. My, pasterze Kościoła przysięgaliśmy: „pełnić urząd…pod przewodem Ducha.”
Gdzie jest mój Wieczernik przyjścia Ducha? Ten zamknięty obawami. Gdy prawda o zmartwychwstaniu nic nie daje: „Wieczorem w dniu zmartwychwstania, tam gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami.” Uwięzienie w obawach, lękach, osobistych kompromisach; choroby, cierpienia, niepowodzenia, samotności, kompromitacji. Po obawy o przyszłość Kościoła, zagrożenia światem w jakim żyjemy.
I jest Wieczernik dnia Zesłania Ducha Świętego, napełniony szumem jak trzęsienie ziemi i ogniem. Drzwi dotychczas zamknięte, przez które Jezus przenikał przynajmniej dwa razy, jak to przyświadcza Słowo Boże, choć długo ich nie otwarł, zostają w dniu Pięćdziesiątnicy wyrwane razem z futryną na zawsze. Już nie ma miejsca dla chrześcijanina, żeby się miał gdzieś ze strachu schować przed światem.
I jeszcze spostrzeżenie o naszym procesie dojrzewania. Przy wszystkich ograniczeniach i słabościach powinno go być widać z upływem czasu. Więcej w nas ma być prostoty. Mniej nadętych postaw, wyobrażeń o sobie i aspiracji. Już wiemy, że do historii Kościoła raczej nie wejdziemy. Potrzebujemy trochę więcej pokornego realizmu. Gdzie mniej jest JA, więcej jest braterstwa. Czas i wydarzenia trochę naruszyły mury twierdzy naszego JA. Jest tam więcej gruzów, potrzaskanych instalacji, planów niespełnionych. Jest doświadczenie, które trochę uzasadnia tęsknotę za karierą.
I jeszcze myśl z konferencji O. Cantalamessy. Wspominając dzieło św. Augustyna „Państwo Boże” pokazuje historię jako bliskie siebie są dwa place budowy. Jest miasto szatana z wieżą Babel i jest miasto Boga, Królestwo Boże. Kościół nie tylko nie jest wolny od tego wyboru. Tu jest bardziej dramatyczny. Można w Kościele szukać siebie i to w bliskości Boga. O tym 22 kwietnia mówił papież Franciszek: „W Kościele też są włamywacze co szukają swego…kradną chwałę Jezusa i pragną chwały własnej, to złodzieje i zbóje. Religia handlu.” Tu chodzi o każdą i każdego z nas, nie tylko duchownych. Szukanie siebie w Kościele albo szukanie Boga? Może trzeba mieć już długą historię, być starcem jak Nikodem lub starcem w sensie doświadczenia kolein wędrówki życiowej w poszukiwaniu siebie samego. To jest w postawie Nikodema. Szuka Jezusa nocą wbrew zasadom Talmudu. Uwięziony w swoich obawach i wątpliwościach. A jednak jest w nim już jakaś gotowość, by przekroczyć siebie. Będzie Jezusa bronił. Z innym zalęknionym uczniem Jezusa Józefem z Arymatei. I to w momencie klęski krzyża, prosząc o ciało Jezusa. Noc spotkania z Jezusem to jego Wieczernik. Prawda o nowym narodzeniu to tchnienie Ducha. Wyschłe kości to myślenie, że przeżył już życie, ale oto jest on wstrząśnięte nową nadzieją. Otrzyma dar widzenia jak widzenie dobrego łotra, w Jezusie odkryje Królestwo Boże. I to w mroku krzyża.
Chrześcijaństwo poza Wieczernikiem. Poza dynamiką daru Ducha. To nie jest jakaś niszowa teologia odnowy. Poza głównym nurtem duchowości chrześcijańskiej. Oto ostatnie i świeże nauczanie do nas Franciszka z Mszy Świętej Krzyżma. Mówi dokładnie o tym. Potrzebie odnowienia namaszczenia jako podstawowego obrazu daru Ducha. Idąc od końca homilii: ‘Niech Bóg Ojciec odnowi w nas Ducha Świętości, jakim zostaliśmy namaszczeni’…a teraz od początku: „Kapłan celebrując bierze na siebie powierzony sobie lud, niosąc jego imiona…Cenny olejek namaszczający głowę Aarona nie tylko skrapia jego osobę, ale rozlewa się i dociera do „peryferii” jest dla ubogich, więźniów, chorych, samotnych, smutnych. Dobrego kapłana poznaje się po tym jak namaszczony jest jego lud…kiedy wychodzą ze Mszy z obliczem osoby, która otrzymała dobrą wiadomość…kiedy spływa, aż do krańca rzeczywistości…czują się zachęceni by powierzyć nam wszystko. Kapłan, który mało wychodzi z siebie do innych, niewiele namaszcza, nie mówię „wcale” bo nasi wierni – dzięki Bogu – porywają nam namaszczenie…zamiast pośrednikiem staje się stopniowo najemnikiem i zarządcą.”
To każe nam rozumieć obietnicę Jezusa wobec Nikodema: o widzeniu Królestwa Bożego nie eschatologicznie ale całkiem aktualnie. Tylko w Duchu widzimy Boga. Znowu Benedykt będzie głosił: „Nie ma rzeczy ważniejszej od tego, by umożliwić na nowo dzisiejszemu człowiekowi dostęp do Boga.” (Ver. Dom. 6) a nas spyta też: „Otwieramy ludziom dostęp do Boga czy raczej go zakrywamy?”
Wystarczy tych dowodów. Problemem jest nasz dostęp do Boga. Nasze poczucie namaszczenia Duchem. Jeżeli go nie czuję, doświadczam jakbym go wcale nie miał.
Jak poczuć woń namaszczenia i jego spływanie? Nie wychodzimy, nie dzielimy się, nie mamy przymusu dawania, bo sami niedowierzamy, kim jesteśmy przez powołanie, sakrament i plan Boga. Nie dowierzamy, że istnieją dobre czyny przygotowane dla nas przez Boga, byśmy je pełnili. A jest to jak z Duchem, poznajemy Go w działaniu. Ten niepokój i wątpienie, to poczucie braku, to jest dobry punkt wyjścia a nie tragiczna wiadomość. I jedna myśl Roku Wiary na zakończenie Synodu: „istotne jest uznanie siebie za ślepca potrzebującego owego światła, w przeciwnym wypadku pozostaje się ślepcem na wieki.” (J 9 - do faryzeuszy, którzy twierdzą, że widzą) Ten nasz niepokój jest zatem zdrowy i prawdziwy.
Jak mamy uczestniczyć w Pięćdziesiątnicy Kościoła, w rewolucji Bożego Ducha, jak my ciągle szukamy Wieczernika z zamknietymi drzwiami? Jak mamy nieść Ducha autentycznej wiary i nowej ewangelizacji, jeśli nie potrafimy się uwolnić od ciężaru naszej własnej przeszłości, popełnionych grzechów, upadków, które Bóg już dawno nam przebaczył i zapomniał, a my ciągle Mu o tym przypominamy, bo z masochistycznym upodobaniem siedzimy nad albumani ze wspomnieniami naszych grzechów, słabości, wystepków i rozdrapujemy na nowo rany, których już nie ma?
Przypomina mi się anegdota, oddająca dobrze sens takiego bezsensownego postępowania:
Jedzie sobie kierowca samochodem dostawczym z jednego miasteczka do drugiego. Dostrzega przy drodze babinkę, z ogromnym tobołem na głowie, która usiłuje go zatrzymać, pewnie prosi o podwiezienie. Zatrzymuje się, bierze na pakę, bo w szoferce miejsca nie ma. Jedzie dalej. Patrzy kątem do wstecznego lusterka i nie wierzy własnym oczom. Babinka siedzi sobie na środku paki i nadal dźwiga na głowie swój ogromny tobół.
Na miłość Boga! Dziś mamy szansę w Sakramencie Bożego Miłosierdzia wreszcie zwalić ten tobół, który mamy na głowie, u stóp Jezusa, który nas rozumie, kocha i pragnie nam dać na nowo tchnienie Swego Ducha, stworzyć nas na nowo, konsekrować i posłać do swoich ludzi, którzy potrzebują naszego świadectwa autentycznej wiary, pełnej radości, entuzjazmu, pokoju. Chce, byśmy nareszcie mogli odetchnąć pełną piersią tchnieniem Ducha Świętego i zacząć nowe życie w Chrystusie. Mamy taką szansę. Wykorzystajmy ją zatem.
Miłosierny zmartwychwstały Chrystus czeka na nas w nowej Galilei - w konfesjonale. Tam Go spotkamy. W osobie kapłana. Nie bój się go. On bardziej niż Ty potrzebuje Miłosierdzia Bożego.
Naszym oficjalnym tytułem w liturgii Kościoła jest słowo GRZESZNIK. Poczucie siły oddanej na służbę Jezusowi w Liturgii Kościoła zamienia się u kapłana w stan bycia dźwiganym przez Jezusa. Ratowanie siebie i ratowanie innych to ta sama droga. Jedną z pereł refleksji o kapłaństwie są słowa kardynała Ratzingera w ‘Opera omnia’: „Zawsze zastanawiało mnie dlaczego w modlitwie Rzymskiego Kanonu, w której kapłani modlą się za siebie samych, jako tytuł widnieje słowo grzesznik: “Również nam, Twoim grzesznym sługom (usque nobis peccatoribus - po łacinie to brzmi jeszcze mocniej - również nam grzesznikom!), ufającym w Twoje miłosierdzie, * daj udział we wspólnocie z Twoimi świętymi Apostołami i Męczennikami (...) i wszystkimi Twoimi Świętymi; * prosimy Cię, dopuść nas do ich grona * nie z powodu naszych zasług, * lecz dzięki Twojemu przebaczeniu.”
Urzędowe samookreślenie duchownych w Liturgii Kościoła wyraża sedno: Jesteśmy grzesznymi sługami… ’Odejdź ode mnie Panie, bom jest człowiek grzeszny.’ (Łk 5:8)
My, Wasi kapłani, zawsze pozostajemy grzesznikami. Jednak gdy Jezus nas podtrzymuje, głębiny wód tracą swą moc, jak u Świętego Piotra w nocy na jeziorze. Kapłan jest niesiony przez świętych i przez całą wspólnotę wiernych.” Ocala nas pokora bycia grzesznikiem.
Dlatego nie lękajcie się! Zanurzcie się z odwagą grzesznika ufającego w miłość i przebaczenie Ojca, w oceanie Jego Miłosierdzia. Spotkanie z Jezusem Miłosiernym w konfesjonale dokonuje się poprzez spotkanie z towarzyszem Twej niedoli, grzesznikiem-kapłanem.
Jeśli przeraża Cię ogrom Twego grzechu, to niech dadzą Ci do myślenia słowa świetego Izaaka Syryjczyka: “Garść piasku rzucona w niezmierzone morze, oto czym jest grzech wszelkiego ciała wobec nieskończonego miłosierdzia Bożego.”
Wstańcie, chodźmy! Ojciec bogaty w miłosierdzie stoi w progu domu z otwartymi ramionami i czeka na nas z tęsknota. Nie dajmy Mu czekać za długo. Jemu na niczym tak nie zależy, jak tylko by odetchnąć z ulgą, że Jego dzieci są bezpieczne w Jego domu. Nic więcej Go nie interesuje. Amen.
----------------------------------------------------
Nauka dla samotnych - Środa
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki,
29 maja 2013 roku
Samotność to najgroźniejszy wirus XXI wieku. Atakuje w sposób niezauważalny a skutki jego działania przez długi czas można brać za coś kompletnie innego. Za nudę. Za pustkę. Za bylejakość tego świata. Może się przez niego wydawać, że ludzie są głupi albo groźni. Że Stwórca tego świata to sadysta. Że piekło to inni. Że trzeba się wymęczyć i doczekać do śmierci. A TO NIEPRAWDA.
W naszej parafii mieszkają ludzie żyjący samotnie. Są to: niezamężne kobiety, nieżonaci mężczyźni, wdowy, wdowcy, osoby porzucone przez współmałżonka, samotne kobiety, samotni mężczyźni, emeryci i renciści. Idąc dalej, są osoby samotne, mimo że żyją w związkach małżeńskich, w rodzinach, ale samotność jest ich chlebem powszednim. Przypomina mi się w tym miejscu anegdota.
Pewien wielki malarz poprosił swego przyjaciela lekarza, żeby przyszedł i obejrzał to, co uważał za swe najlepsze dzieło. Doktor poddał obraz dokładnemu badaniu, zatrzymując się długo nad każdym szczegółem. Minęło dziesięć minut i artysta zaczął się trochę niepokoić. "No i co o tym myślisz?" Lekarz powiedział: "Wygląda to na obustronne zapalenie płuc".
Oj tak! O ile samotność samą w sobie można zaakceptować, polubić, a nawet pokochać, bo czasem jest ona po prostu wygodna, i zyjemy, jak chcemy, bez potrzebny wchodzenia w jakiś kompromis z bliskimi ludźmi, to stosunek innych ludzi do dotkniętych nią bliźnich czasem bywa krzyżem ponad siły. Sara z Księgi Tobiasza postanowiła się powiesić nie z powodu samotnie spędzanych nocy, tylko upokorzona słowami służącej ośmielającej się znieważać córkę swego pana w jego domu. Jej modlitwa ("A jeśli nie podoba Ci się odebrać mi życia, to wysłuchaj, Panie, jak mi ubliżają") jest wielu z Wam zapewne bardzo bliska.
W sposób nieco umowny i uproszczony można podzielić samotność na dwie kategorie: samotność jako los i samotność jako wybór. Powstaje przy tym pytanie, czy w ramach samotności jako wyboru można mówić o powołaniu do życia w samotności. Od razu należy zrobić zastrzeżenie, że nie chodzi o powołanie do życia zakonnego, które w końcu jest powołaniem do życia we wspólnocie, ale o powołanie do życia w realnej samotności – do życia „samotniczego”. Kościół ułatwił sobie sytuację, formułując uproszczoną alternatywę: małżeństwo albo zakon. Nie wziął pod uwagę prostego społecznie faktu, że wytworzył się odrębny stan ludzi żyjących w samotności, którzy ani nie zawierają związku małżeńskiego, ani nie wstępują do zakonu. Oni też mają prawo i powinni czuć się integralną żywotną cześcią wspólnoty wierzących, naszej wspólnoty!
Kościół zatem jest zobowiązany liczyć się z rzeczywistością. Ma szukać w Objawieniu teologicznych podstaw do istnienia i funkcjonowania takiego stanu i otoczyć go odpowiednią troską duszpasterską. By każda osoba w naszej parafii czuła sens swego życia, czuła się potrzebna, chciana i kochana. I użyła charyzmatu samotności do wyjścia ze swoich czterech ścian i sięgnąć swym sercem, talentami i doświadczeniem ku innym w naszej wspólnocie.
Przypomina mi się tu kolejna anegdota.
Aż tu nagle...
Zza krzaka wybiega rozbójnik! Przystawia mu lufę karabinu do czoła i woła:
- STÓJ !!!
- KIM JESTEŚ ?!!
- DOKĄD IDZIESZ ?!!
Przystanął rebe... spojrzał mu w oczy... i pyta:
- Ile ci płacą, żołnierzu...?
- PIĘĆ KOPIEJEK !!! - wrzeszczy tamten.
- Posłuchaj - mówi rebe - ja dam ci 30 kopiejek, pod jednym wszakże warunkiem: zawsze, ilekroć będę tędy przechodził, będziesz zadawał mi TE SAME PYTANIA.
W rozmowie z Jezusem uczony w Piśmie przytacza fundamentalną prawdę o Bogu: „On jest Jeden i nie ma innego prócz Niego” (Mk 12, 32). I właśnie Bóg jako Jeden i Jedyny jest Nieskończoną Samotnością. Z jednej strony Bóg jako Trójca Osób jest Wspólnotą Miłości, lecz z drugiej strony paradoksalnie w swojej istocie, w swojej naturze, jako Jeden i Jedyny, jest Boską Samotnością. I może właśnie dlatego stwarza człowieka, który stworzony „na obraz Boży” (Rdz 1, 27) jest istotą samotną – jedyną, niepowtarzalną, odrębną, jest „osobą”, Adamem, „samotnym stworzeniem” (Mdr 10, 1). Dopiero potem, w wyniku Boskiej refleksji, że „nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam”, Bóg stwarza „odpowiednią dla niego pomoc” (Rdz 2, 18). Ale potem Jezus wraca do tej antropologicznej sytuacji i formułuje naukę o tych, którzy „dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni” (Mt 19, 10-12).
Przez całe dzieje Odkupienia przewijają się wielkie postaci ludzi żyjących w samotności, począwszy od proroków i opatrznościowych kobiet w Starym Przymierzu, poprzez postaci Jana Chrzciciela i św. Pawła, Jana Ewangelistę i rodzeństwo z Betanii, a skończywszy na uczniach i uczennicach Chrystusa, których imiona są zapisane w pismach nowotestamentalnych. Ponad nimi wszystkimi są Jezus z Nazaretu i Maryja – Bogarodzica, Matka i Dziewica. Jako żona i matka żyła we wspólnocie małżeńskiej, jako dziewica, z natury swojego dziewictwa, żyła w pewnego rodzaju ludzkiej samotności, która prowadzi do finałowej sceny na Golgocie, gdy w końcu obcy człowiek bierze Ją „do siebie” (J 19, 27).
Rada Jezusa o samotności „dla królestwa niebieskiego” (Mt 19, 12) została w historii Kościoła zinterpretowana w sposób skrajnie zawężony, a poprzez rozwój życia monastycznego zradykalizowana i zastosowana wyłącznie do stanu zakonnego. Tymczasem jest wręcz odwrotnie: to jest rada do życia w samotności, a dopiero jedną z form tej realizacji jest zakon, chociaż – jak mówiliśmy poprzednio – życie zakonne jest w końcu życiem we wspólnocie.
Moja Ciocia z Warszawy, choć rodem z Lubelszczyzny jest przykładem niesłychanie dzielnej niewiasty, która świadomie i odważnie potrafiła zagospodarować swoją samotność dla dobra wspólnoty. Kobieta 77-letnia, pełna życia, emerytowana dyrektorka przedszkola, żyjącej zawsze samotnie, nie wyszła nigdy za mąż, amazonka, zaangażowana w życie Warszawy i bezpośredniego Jej środowiska w bloku i spółdzielni mieszkaniowej. Do Niej zawsze kieruję swe kroki po przylocie do Polski i w dniu odlotu. Jest pierwszą osobą w rodzinie, którą widzę po przylocie, i ostatnią przed odlotem. Dodaje mi mnóstwo energii i rozmowa z Nią jest zawsze budująca, konkretna. Osoba pełna planów na przyszłość, interesująca się wszystkim i wszystkimi, mimo całej listy chorób. Prawdziwa moja bohaterka. A mało takich bohaterek i bohaterów w naszej parafii. Chylę z szacunkiem czoła przed nimi.
Wydaje mi sie, że tak naprawdę jedyna samotność dla chrześcijanina, która jest prawdziwą samotnością, niszczącą nas - to samotność życia bez Boga, w grzechu, odrzucając Go świadomie w naszym życiu.
Od takiej samotności, zachowaj nas, Panie!
Amen!
No comments:
Post a Comment