Wednesday, May 29, 2013

Retreat - Wednesday - Fourth Day Texts

Here are texts from today's spiritual talks.


Nauka ogólna - Środa
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki, 
28 maja 2013 roku, godz. 9.00 i 19.00


Dziś dzień tryumfu Bożego Miłosierdzia w naszym życiu. Dzień wejścia w Sakrament Miłosierdzia Bożego. A my rozglądamy się i stwierdzamy ze zdumieniem, że znajdujemy się dokładnie w środku doliny suchych kości. I o jakim tryumfie tu może być mowa, skoro w takim miejscu się znaleźliśmy na drodze naszej podróży duchowej w głąb nas i w głąb naszej Mamy - Kościoła świętego.

Sięgnijmy po wizję z Księgi proroka Ezechiela: „Wyschły kości nasze, minęła nasza nadzieja, już po nas.” (Ez 37:11) To nie jest wizja eschatologicznego zmartwychwstania. Często spotykamy się z błędną zasadniczo interpretacją tego tekstu natchnionego. Przecież te kości słyszą, czują, myślą, są zdolne do odpowiedzi, czyli żyją w jakiś sposób. 

To obraz człowieka żyjącego cieleśnie, tego, który nie ma w sobie pełni Ducha. To samo kluczowe słowo TCHNĄĆ mamy w opisie stworzenia Rdz 2,7, w wizji Ezechiela Ez 37,9 i dokonane przez Jezusa po wejściu do zamkniętego Wieczernika: „Po tych słowach tchnął na nich…” (J 20:22) Tylko trzy razy występuje w Piśmie Świętym. Zawsze oznacza to nie jakieś mówienie, lecz wielkie działanie Boga, wyjątkowy czyn Boga. 

Teraz już czas na ODPOWIEDŹ na pytanie zadane Wam w niedzielę na początku naszych ćwiczeń duchowych. Co jest największą potrzebą Kościoła…? Może od razu warto te odpowiedź jakoś zestawić z moją odpowiedzią. Jakąś tożsamość, bliskość lub różnicę. Tyle razy przecież wypowiadamy się o stanie Kościoła, parafii, o kryzysie i sposobach na jego pokonanie lub o braku takich sposobów, czyli mówiąc krótko językiem suchych kości: „już po nas.”  Odpowiedź nie wiem na ile była także słowem Pawła VI, ale skoro przywołany jest także Jan XXIII z główna intencja zwołania soboru to zapewne jest to nie tylko jego pytanie. 
Oto ona: „I musimy to powiedzieć niemal z bojaźnią i drżeniem, bo to jest jej Tajemnica: Duch Święty. Kościół potrzebuje nieustannej Pięćdziesiątnicy, Kościół potrzebuje ognia w sercu, słowa pełnego żaru i proroctwa w spojrzeniu…Potrzebujemy Ducha Świętego. Sobór ekumeniczny miał być według zamiaru Jana XXIII, nową Pięćdziesiątnica. Byłoby dramatem gdybyśmy pozostali poza Wieczernikiem.” (O. Ranier Cantalamessa)

Jak to przyjąć bez przełamywania swoich oporów wobec odnowy w Duchu Świętym???

Pytamy jak Nikodem: Jak się narodzić na nowo? Pytamy o macierzyństwo Kościoła. Pytamy o Kościół zacieniony Duchem (geniuszem kobiecości)? Papież Franciszek chce przywrócenia czułości w Kościele: Caritas macierzyństwa. My, pasterze Kościoła przysięgaliśmy: „pełnić urząd…pod przewodem Ducha.” 

Gdzie jest mój Wieczernik przyjścia Ducha? Ten zamknięty obawami. Gdy prawda o zmartwychwstaniu nic nie daje: „Wieczorem w dniu zmartwychwstania, tam gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami.” Uwięzienie w obawach, lękach, osobistych kompromisach; choroby, cierpienia, niepowodzenia, samotności, kompromitacji. Po obawy o przyszłość Kościoła, zagrożenia światem w jakim żyjemy. 

I jest Wieczernik dnia Zesłania Ducha Świętego, napełniony szumem jak trzęsienie ziemi i ogniem. Drzwi dotychczas zamknięte, przez które Jezus przenikał przynajmniej dwa razy, jak to przyświadcza Słowo Boże, choć długo ich nie otwarł, zostają w dniu Pięćdziesiątnicy wyrwane razem z futryną na zawsze. Już nie ma miejsca dla chrześcijanina, żeby się miał gdzieś ze strachu schować przed światem.

I jeszcze spostrzeżenie o naszym procesie dojrzewania. Przy wszystkich ograniczeniach i słabościach powinno go być widać z upływem czasu. Więcej w nas ma być prostoty. Mniej nadętych postaw, wyobrażeń o sobie i aspiracji. Już wiemy, że do historii Kościoła raczej nie wejdziemy. Potrzebujemy trochę więcej pokornego realizmu. Gdzie mniej jest JA, więcej jest braterstwa. Czas i wydarzenia trochę naruszyły mury twierdzy naszego JA. Jest tam więcej gruzów, potrzaskanych instalacji, planów niespełnionych. Jest doświadczenie, które trochę uzasadnia tęsknotę za karierą. 

I jeszcze myśl z konferencji O. Cantalamessy. Wspominając dzieło św. Augustyna „Państwo Boże” pokazuje historię jako bliskie siebie są dwa place budowy. Jest miasto szatana z wieżą Babel i jest miasto Boga, Królestwo Boże. Kościół nie tylko nie jest wolny od tego wyboru. Tu jest bardziej dramatyczny. Można w Kościele szukać siebie i to w bliskości Boga. O tym 22 kwietnia mówił papież Franciszek: „W Kościele też są włamywacze co szukają swego…kradną chwałę Jezusa i pragną chwały własnej, to złodzieje i zbóje. Religia handlu.” Tu chodzi o każdą i każdego z nas, nie tylko duchownych. Szukanie siebie w Kościele albo szukanie Boga? Może trzeba mieć już długą historię, być starcem jak Nikodem lub starcem w sensie doświadczenia kolein wędrówki życiowej w poszukiwaniu siebie samego. To jest w postawie Nikodema. Szuka Jezusa nocą wbrew zasadom Talmudu. Uwięziony w swoich obawach i wątpliwościach. A jednak jest w nim już jakaś gotowość, by przekroczyć siebie. Będzie Jezusa bronił. Z innym zalęknionym uczniem Jezusa Józefem z Arymatei. I to w momencie klęski krzyża, prosząc o ciało Jezusa. Noc spotkania z Jezusem to jego Wieczernik. Prawda o nowym narodzeniu to tchnienie Ducha. Wyschłe kości to myślenie, że przeżył już życie, ale oto jest on wstrząśnięte nową nadzieją. Otrzyma dar widzenia jak widzenie dobrego łotra, w Jezusie odkryje Królestwo Boże. I to w mroku krzyża.
                                                          
Chrześcijaństwo poza Wieczernikiem. Poza dynamiką daru Ducha. To nie jest jakaś niszowa teologia odnowy. Poza głównym nurtem duchowości chrześcijańskiej. Oto ostatnie i świeże nauczanie do nas Franciszka z Mszy Świętej Krzyżma. Mówi dokładnie o tym. Potrzebie odnowienia namaszczenia jako podstawowego obrazu daru Ducha. Idąc od końca homilii: ‘Niech Bóg Ojciec odnowi w nas Ducha Świętości, jakim zostaliśmy namaszczeni’…a teraz od początku: „Kapłan celebrując bierze na siebie powierzony sobie lud, niosąc jego imiona…Cenny olejek namaszczający głowę Aarona nie tylko skrapia jego osobę, ale rozlewa się i dociera do „peryferii” jest dla ubogich, więźniów, chorych, samotnych, smutnych. Dobrego kapłana poznaje się po tym jak namaszczony jest jego lud…kiedy wychodzą ze Mszy z obliczem osoby, która otrzymała dobrą wiadomość…kiedy spływa, aż do krańca rzeczywistości…czują się zachęceni by powierzyć nam wszystko. Kapłan, który mało wychodzi z siebie do innych, niewiele namaszcza, nie mówię „wcale” bo nasi wierni – dzięki Bogu – porywają nam namaszczenie…zamiast pośrednikiem staje się stopniowo najemnikiem i zarządcą.” 

To każe nam rozumieć obietnicę Jezusa wobec Nikodema: o widzeniu Królestwa Bożego nie eschatologicznie ale całkiem aktualnie. Tylko w Duchu widzimy Boga. Znowu Benedykt będzie głosił: „Nie ma rzeczy ważniejszej od tego, by umożliwić na nowo dzisiejszemu człowiekowi dostęp do Boga.” (Ver. Dom. 6) a nas spyta też: „Otwieramy ludziom dostęp do Boga czy raczej go zakrywamy?” 

Wystarczy tych dowodów. Problemem jest nasz dostęp do Boga. Nasze poczucie namaszczenia Duchem. Jeżeli go nie czuję, doświadczam jakbym go wcale nie miał. 

Jak poczuć woń namaszczenia i jego spływanie? Nie wychodzimy, nie dzielimy się, nie mamy przymusu dawania, bo sami niedowierzamy, kim jesteśmy przez powołanie, sakrament i plan Boga. Nie dowierzamy, że istnieją dobre czyny przygotowane dla nas przez Boga, byśmy je pełnili. A jest to jak z Duchem, poznajemy Go w działaniu. Ten niepokój i wątpienie, to poczucie braku, to jest dobry punkt wyjścia a nie tragiczna wiadomość. I jedna myśl Roku Wiary na zakończenie Synodu: „istotne jest uznanie siebie za ślepca potrzebującego owego światła, w przeciwnym wypadku pozostaje się ślepcem na wieki.” (J 9 - do faryzeuszy, którzy twierdzą, że widzą) Ten nasz niepokój jest zatem zdrowy i prawdziwy. 

Jak mamy uczestniczyć w Pięćdziesiątnicy Kościoła, w rewolucji Bożego Ducha, jak my ciągle szukamy Wieczernika z zamknietymi drzwiami? Jak mamy nieść Ducha autentycznej wiary i nowej ewangelizacji, jeśli nie potrafimy się uwolnić od ciężaru naszej własnej przeszłości, popełnionych grzechów, upadków, które Bóg już dawno nam przebaczył i zapomniał, a my ciągle Mu o tym przypominamy, bo z masochistycznym upodobaniem siedzimy nad albumani ze wspomnieniami naszych grzechów, słabości, wystepków i rozdrapujemy na nowo rany, których już nie ma?

Przypomina mi się anegdota, oddająca dobrze sens takiego bezsensownego postępowania:

Jedzie sobie kierowca samochodem dostawczym z jednego miasteczka do drugiego. Dostrzega przy drodze babinkę, z ogromnym tobołem na głowie, która usiłuje go zatrzymać, pewnie prosi o podwiezienie. Zatrzymuje się, bierze na pakę, bo w szoferce miejsca nie ma. Jedzie dalej. Patrzy kątem do wstecznego lusterka i nie wierzy własnym oczom. Babinka siedzi sobie na środku paki i nadal dźwiga na głowie swój ogromny tobół.

Na miłość Boga! Dziś mamy szansę w Sakramencie Bożego Miłosierdzia wreszcie zwalić ten tobół, który mamy na głowie, u stóp Jezusa, który nas rozumie, kocha i pragnie nam dać na nowo tchnienie Swego Ducha, stworzyć nas na nowo, konsekrować i posłać do swoich ludzi, którzy potrzebują naszego świadectwa autentycznej wiary, pełnej radości, entuzjazmu, pokoju. Chce, byśmy nareszcie mogli odetchnąć pełną piersią tchnieniem Ducha Świętego i zacząć nowe życie w Chrystusie. Mamy taką szansę. Wykorzystajmy ją zatem.
Miłosierny zmartwychwstały Chrystus czeka na nas w nowej Galilei - w konfesjonale. Tam Go spotkamy. W osobie kapłana. Nie bój się go. On bardziej niż Ty potrzebuje Miłosierdzia Bożego.
Naszym oficjalnym tytułem w liturgii Kościoła jest słowo GRZESZNIK. Poczucie siły oddanej na służbę Jezusowi w Liturgii Kościoła zamienia się u kapłana w stan bycia dźwiganym przez Jezusa. Ratowanie siebie i ratowanie innych to ta sama droga. Jedną z pereł refleksji o kapłaństwie są słowa kardynała Ratzingera w ‘Opera omnia’: „Zawsze zastanawiało mnie dlaczego w modlitwie Rzymskiego Kanonu, w której kapłani modlą się za siebie samych, jako tytuł widnieje słowo grzesznik: “Również nam, Twoim grzesznym sługom (usque nobis peccatoribus - po łacinie to brzmi jeszcze mocniej - również nam grzesznikom!), ufającym w Twoje miłosierdzie, * daj udział we wspólnocie z Twoimi świętymi Apostołami i Męczennikami (...) i wszystkimi Twoimi Świętymi; * prosimy Cię, dopuść nas do ich grona * nie z powodu naszych zasług, * lecz dzięki Twojemu przebaczeniu.”
Urzędowe samookreślenie duchownych w Liturgii Kościoła wyraża sedno: Jesteśmy grzesznymi sługami… ’Odejdź ode mnie Panie, bom jest człowiek grzeszny.’ (Łk 5:8) 
My, Wasi kapłani, zawsze pozostajemy grzesznikami. Jednak gdy Jezus nas podtrzymuje, głębiny wód tracą swą moc, jak u Świętego Piotra w nocy na jeziorze. Kapłan jest niesiony przez świętych i przez całą wspólnotę wiernych.” Ocala nas pokora bycia grzesznikiem.
Dlatego nie lękajcie się! Zanurzcie się z odwagą grzesznika ufającego w miłość i przebaczenie Ojca, w oceanie Jego Miłosierdzia. Spotkanie z Jezusem Miłosiernym w konfesjonale dokonuje się poprzez spotkanie z towarzyszem Twej niedoli, grzesznikiem-kapłanem.
 Jeśli przeraża Cię ogrom Twego grzechu, to niech dadzą Ci do myślenia słowa świetego Izaaka Syryjczyka: “Garść piasku rzucona w niezmierzone morze, oto czym jest grzech wszelkiego ciała wobec nieskończonego miłosierdzia Bożego.”
Wstańcie, chodźmy! Ojciec bogaty w miłosierdzie stoi w progu domu z otwartymi ramionami i czeka na nas z tęsknota. Nie dajmy Mu czekać za długo. Jemu na niczym tak nie zależy, jak tylko by odetchnąć z ulgą, że Jego dzieci są bezpieczne w Jego domu. Nic więcej Go nie interesuje.  Amen.
----------------------------------------------------
Nauka dla samotnych - Środa
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki, 
29 maja 2013 roku


Wtedy zląkłszy się, powstał i ratując się ucieczką, przyszedł do Beer-Szeby w Judzie i tam zostawił swego sługę, a sam na [odległość] jednego dnia drogi poszedł na pustynię. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: «Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków». Po czym położył się tam i zasnął. A oto anioł, trącając go, powiedział mu: «Wstań, jedz!» Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Zjadł więc i wypił, i znów się położył. Powtórnie anioł Pański wrócił i trącając go, powiedział: «Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga». Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry Horeb. Tam wszedł do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: «Co ty tu robisz, Eliaszu?» A on odpowiedział: «Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie». Wtedy rzekł: «Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!» A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze - trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu - szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: «Co ty tu robisz, Eliaszu?» Eliasz zaś odpowiedział: «Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie». Wtedy Pan rzekł do niego: «Idź, wracaj twoją drogą ku pustyni Damaszku. A kiedy tam przybędziesz, namaścisz Chazaela na króla Aramu. Później namaścisz Jehu, syna Nimsziego, na króla Izraela. A wreszcie Elizeusza, syna Szafata z Abel-Mechola, namaścisz na proroka po tobie.” (1 Krl 19:3-16)

Samotność to najgroźniejszy wirus XXI wieku. Atakuje w sposób niezauważalny a skutki jego działania przez długi czas można brać za coś kompletnie innego. Za nudę. Za pustkę. Za bylejakość tego świata. Może się przez niego wydawać, że ludzie są głupi albo groźni. Że Stwórca tego świata to sadysta. Że piekło to inni. Że trzeba się wymęczyć i doczekać do śmierci. A TO NIEPRAWDA. 
W naszej parafii mieszkają ludzie żyjący samotnie. Są to: niezamężne kobiety, nieżonaci mężczyźni, wdowy, wdowcy, osoby porzucone przez współmałżonka, samotne kobiety, samotni mężczyźni, emeryci i renciści. Idąc dalej, są osoby samotne, mimo że żyją w związkach małżeńskich, w rodzinach, ale samotność jest ich chlebem powszednim. Przypomina mi się w tym miejscu anegdota.
Pewien wielki malarz poprosił swego przyjaciela lekarza, żeby przyszedł i obejrzał to, co uważał za swe najlepsze dzieło. Doktor poddał obraz dokładnemu badaniu, zatrzymując się długo nad każdym szczegółem. Minęło dziesięć minut i artysta zaczął się trochę niepokoić. "No i co o tym myślisz?" Lekarz powiedział: "Wygląda to na obustronne zapalenie płuc".
Oj tak! O ile samotność samą w sobie można zaakceptować, polubić, a nawet pokochać, bo czasem jest ona po prostu wygodna, i zyjemy, jak chcemy, bez potrzebny wchodzenia w jakiś kompromis z bliskimi ludźmi, to stosunek innych ludzi do dotkniętych nią bliźnich czasem bywa krzyżem ponad siły. Sara z Księgi Tobiasza postanowiła się powiesić nie z powodu samotnie spędzanych nocy, tylko upokorzona słowami służącej ośmielającej się znieważać córkę swego pana w jego domu. Jej modlitwa ("A jeśli nie podoba Ci się odebrać mi życia, to wysłuchaj, Panie, jak mi ubliżają") jest wielu z Wam zapewne bardzo bliska.
W sposób nieco umowny i uproszczony można podzielić samotność na dwie kategorie: samotność jako los i samotność jako wybór. Powstaje przy tym pytanie, czy w ramach samotności jako wyboru można mówić o powołaniu do życia w samotności. Od razu należy zrobić zastrzeżenie, że nie chodzi o powołanie do życia zakonnego, które w końcu jest powołaniem do życia we wspólnocie, ale o powołanie do życia w realnej samotności – do życia „samotniczego”. Kościół ułatwił sobie sytuację, formułując uproszczoną alternatywę: małżeństwo albo zakon. Nie wziął pod uwagę prostego społecznie faktu, że wytworzył się odrębny stan ludzi żyjących w samotności, którzy ani nie zawierają związku małżeńskiego, ani nie wstępują do zakonu. Oni też mają prawo i powinni czuć się integralną żywotną cześcią wspólnoty wierzących, naszej wspólnoty!
Kościół zatem jest zobowiązany liczyć się z rzeczywistością. Ma szukać w Objawieniu teologicznych podstaw do istnienia i funkcjonowania takiego stanu i otoczyć go odpowiednią troską duszpasterską. By każda osoba w naszej parafii czuła sens swego życia, czuła się potrzebna, chciana i kochana. I użyła charyzmatu samotności do wyjścia ze swoich czterech ścian i sięgnąć swym sercem, talentami i doświadczeniem ku innym w naszej wspólnocie.

Przypomina mi się tu kolejna anegdota.

Byl piękny, letni dzień gdzieś tam, dawno temu w Rosji. Leśną drogą, wsród kwiatów i ziół szedł wolnym krokiem rabin. Krok za krokiem zmierzał przed siebie, rozkoszując się pięknem stworzenia. Dziękował Najwyższemu za kwiaty pachnące tak, że dech w piersiach zapiera, za leśne ptaki, śpiewające pod błękitnym nieboskłonem, za zwierzęta, co chyłkiem przemykały u jego stóp. Radość i wdzięczność wypełniały jego serce. Zdawałoby się, że nic nie jest w stanie zmącić tego błogostanu....
Aż tu nagle...


Zza krzaka wybiega rozbójnik! Przystawia mu lufę karabinu do czoła i woła:


- STÓJ !!!
- KIM JESTEŚ ?!!
- DOKĄD IDZIESZ ?!!


Przystanął rebe... spojrzał mu w oczy... i pyta:
- Ile ci płacą, żołnierzu...?
- PIĘĆ KOPIEJEK !!! - wrzeszczy tamten.
- Posłuchaj - mówi rebe - ja dam ci 30 kopiejek, pod jednym wszakże warunkiem: zawsze, ilekroć będę tędy przechodził, będziesz zadawał mi TE SAME PYTANIA.


W rozmowie z Jezusem uczony w Piśmie przytacza fundamentalną prawdę o Bogu: „On jest Jeden i nie ma innego prócz Niego” (Mk 12, 32). I właśnie Bóg jako Jeden i Jedyny jest Nieskończoną Samotnością. Z jednej strony Bóg jako Trójca Osób jest Wspólnotą Miłości, lecz z drugiej strony paradoksalnie w swojej istocie, w swojej naturze, jako Jeden i Jedyny, jest Boską Samotnością. I może właśnie dlatego stwarza człowieka, który stworzony „na obraz Boży” (Rdz 1, 27) jest istotą samotną – jedyną, niepowtarzalną, odrębną, jest „osobą”, Adamem, „samotnym stworzeniem” (Mdr 10, 1). Dopiero potem, w wyniku Boskiej refleksji, że „nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam”, Bóg stwarza „odpowiednią dla niego pomoc” (Rdz 2, 18). Ale potem Jezus wraca do tej antropologicznej sytuacji i formułuje naukę o tych, którzy „dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni” (Mt 19, 10-12).

Przez całe dzieje Odkupienia przewijają się wielkie postaci ludzi żyjących w samotności, począwszy od proroków i opatrznościowych kobiet w Starym Przymierzu, poprzez postaci Jana Chrzciciela i św. Pawła, Jana Ewangelistę i rodzeństwo z Betanii, a skończywszy na uczniach i uczennicach Chrystusa, których imiona są zapisane w pismach nowotestamentalnych. Ponad nimi wszystkimi są Jezus z Nazaretu i  Maryja – Bogarodzica, Matka i Dziewica. Jako żona i matka żyła we wspólnocie małżeńskiej, jako dziewica, z natury swojego dziewictwa, żyła w pewnego rodzaju ludzkiej samotności, która prowadzi do finałowej sceny na Golgocie, gdy w końcu obcy człowiek bierze Ją „do siebie” (J 19, 27).

Rada Jezusa o samotności „dla królestwa niebieskiego” (Mt 19, 12) została w historii Kościoła zinterpretowana w sposób skrajnie zawężony, a poprzez rozwój życia monastycznego zradykalizowana i zastosowana wyłącznie do stanu zakonnego. Tymczasem jest wręcz odwrotnie: to jest rada do życia w samotności, a dopiero jedną z form tej realizacji jest zakon, chociaż – jak mówiliśmy poprzednio – życie zakonne jest w końcu życiem we wspólnocie.

Droga celibatu - życia w samotności dla pożytku Królestwa niebieskiego - w Kościele nie jest wcale taka nadzwyczajna. Jest drogą każdego ucznia Jezusa, nie tylko tych, którzy przyrzekli pozostać bezżennymi dla Królestwa Bożego, jak księża i siostry zakonne. Absolutnie nie!

O powszechnym celibacie uczy św. Paweł: „Bracia! Mówię wam: czas jest krótki. Niech więc ci, co mają żony, tak żyją jakby byli ich nie mieli.” (1 Kor 2:29) Jest jakaś wspólnota drogi, inaczej - jedna droga, która pochłania te indywidualne. Skoro żonaty ma żyć tak jak nieżonaty, ma widzieć nie tylko swoją ścieżkę życia, ale prawdę całej drogi. A nieżonaty jakby był żonaty. 

Przyrzekaliśmy, my księża i siostry zakonne, celibat nie jako drogę życia samotniczego, w izolacji, pustelni życia singla. Dokładnie przeciwnie: przyrzekaliśmy celibat „na znak wewnętrznego oddania Chrystusowi Panu…służąc Bogu i ludziom.” Powszechny celibat chrześcijański to jakby skok do rwącej rzeki tetniącego pełnią życia Boga. Płynącego przez dzieje nurtu życia Boga, ognia miłości. Czy zatem ta droga jawi się jako coś mającego wspólnego z izolacją i samotnością? Moja samotność, mój celibat porywa mnie ku innym. Odejście na bok i na pustynię to rzadkie chwile odpoczynku. Ale nigdy nie cel.

Ojciec Święty Franciszek nalega byśmy wychodzili z siebie ku peryferiom życia. Ku ludziom na peryferiach życia. Nieśli w świat olej namaszczenia życia Bożego. Kiedy mówię o potrzebie kobiety, o potrzebie mężczyzny w życiu chrześcijańskim, mówię o budzeniu w nas głodu wspólnoty. My nieżonaci musimy być jak żonaci. A żonaci jak nieżonaci. Wejść we wspólnotę z ludźmi - trwałą i wierną. Istnieje łatwość porzucania naszych wspólnot, odchodzenia, jeżeli nie fizycznego to emocjonalnego. Zdradzamy te nasze kobiety, tych naszych facetów, te nasze wspólnoty na prawo i na lewo, wymieniamy jak rękawiczki. A życie w czystości to dla nas ideał singla, nasza osobista, prywatna świętość. I zamykamy się w naszych czterech ścianach i patrzymy w telewizor albo w samych siebie. Mijajmy się obojetnie z ludźmi na ulicy czy chodniku między blokami, milczymy, gdy jedziemy windą i unikamy wzroku i konwersacji. A za ścianą mojego mieszkania być może kona ktoś z głodu miłości, zrozumienia i pragnienia wspólnoty. A my, zadowoleni z siebie, przychodzimy do kościoła na Mszę i modlimy się - Ojcze nasz... Co za cyniczny paradoks.

Nie chcemy tej naszej ‘kobiety’. Nie chcemy tego naszego ‘faceta’. Bo mało jest takich między nami, którzy chcą wejść na stałe w żywą wspólnotę wierzących i dać siebie całych. I to nie na chwilę. Jak wielu innych mężczyzn postępuje, tak i my - chcemy wspólnoty do chwili, gdy jest dla nas atrakcyjna i pociągająca. Podobnie i ze strony kobiet. Popatrzcie samokrytycznie na ruchy apostolskie, grupy, stowarzyszenia, rady rozmaite w naszych parafiach. Jak to jest? A ten słomiany zapał, ta miłość i głód wspólnoty, który jest jak kometa tylko, i zaraz przemija, musi się skończyć. Jeżeli chcemy budować Królestwo Boże, wspólnotę czułej Matki-Kościoła, a nie jakiś pseudo-Kościół, fantoma miotanego falami naszego samopoczucia i humorków.

Miłość się zaczyna zaraz po zdemaskowaniu tego fantoma. Źródło naszych odejść jest tak samo prozaiczne jak u innych. Niczym się nie wyróżniamy. Dlaczego? Posłuchajmy dwóch ważnych słów. 

Pierwsze słowo od Kiko Arguello z jasnym rozumieniem czego mamy oczekiwać od wspólnoty: „jednoczy nas Duch Święty, który uzdalnia nas do miłości. Każdy chrześcijanin potrzebuje konkretnej wspólnoty, czy to ksiądz, czy biskup, czy świecki. Tylko mała wspólnota weryfikuje twoja wiarę…spotykasz ludzi, którzy nigdy nie będą ideałami. Jeden jest neurotykiem, drugi idiotą, a ty masz wszystkich kochać…błyskawicznie odkrywasz jak trudno jest kochać, wierzyć, być ubogim…potrafisz uznać w sobie pychę to znaczy, że jest w tobie Duch Święty. Poganie nie uznają swojej pychy.  Refleksja o pysze po co? A to właśnie ból konfrontacji z prawdą rodzi ucieczkę konsekrowaną celibatem. Kiko wspomina o zaniku nauki o diable i piekle. Jest samotność demoniczna, to małe piekło na ziemi, wykreowane przeze mnie samego”. 

I słowo kard. Josefa Ratzingera. Wspomniałem o nim wczoraj. Przyznaję, że fascynuje mnie głębia tego człowieka. Jestem fanem Jego myśli teologicznej. Warto Go czytać i odczytywać ciągle na nowo. Jako biskup Monachium napisał tak: 

Będziemy krzyczeć do Boga jak Adam: „Kobieta, którą mi dałeś… jest do niczego, daj mi inną, ciekawszą, bardziej atrakcyjną!” ... Żaden człowiek nie jest monadą zamkniętą w sobie samej. Istnieje głęboka komunia między naszymi istnieniami…Nikt nie żyje sam. Nikt nie grzeszy sam. Nikt nie będzie zbawiony sam. Nieustannie w moje życie wkracza życie innych. I na odwrót…powinniśmy pytać siebie: co mogę zrobić, aby inni zostali zbawieni?Wówczas zrobię najwięcej dla własnego zbawienia. Przypominamy wspinaczy połączonych z sobą niewidoczną liną. Odpadnięcie każdego jest próbą wytrzymałości dla wszystkich. Istnieje tajemnicze i pełne bojaźni pytanie jak bardzo i w jakim stopniu jesteśmy odpowiedzialni za swoje wzajemne zbawienie. Tym bardziej, że te liny są wielokrotne i wzmacniane. Jest odpowiedzialność małżonków za siebie, rodziców za dzieci, i szczególna odpowiedzialność pasterza za owczarnię mu powierzoną przez Pana. Gdybyśmy tak traktowali wszystkich odpadających, odchodzących i nieobecnych teoria, że każdy jest wolny i odpowiada za siebie, nic by nam nie dawała. Apostoł pragnie mieć swój udział w zbawieniu, jest ocalony, jego eros to głębokie pragnienie zjednoczenia z Jezusem. I jednocześnie wie, że jego drogą jest głoszenie Ewangelii. Nie na zasadzie pracy, ale widzenia od pierwszej chwili pod Damaszkiem jedności: „Szawle, czemu Mnie prześladujesz?” 

Moja Ciocia z Warszawy, choć rodem z Lubelszczyzny jest przykładem niesłychanie dzielnej niewiasty, która świadomie i odważnie potrafiła zagospodarować swoją samotność dla dobra wspólnoty. Kobieta 77-letnia, pełna życia, emerytowana dyrektorka przedszkola, żyjącej zawsze samotnie, nie wyszła nigdy za mąż, amazonka, zaangażowana w życie Warszawy i bezpośredniego Jej środowiska w bloku i spółdzielni mieszkaniowej. Do Niej zawsze kieruję swe kroki po przylocie do Polski i w dniu odlotu. Jest pierwszą osobą w rodzinie, którą widzę po przylocie, i ostatnią przed odlotem. Dodaje mi mnóstwo energii i rozmowa z Nią jest zawsze budująca, konkretna. Osoba pełna planów na przyszłość, interesująca się wszystkim i wszystkimi, mimo całej listy chorób. Prawdziwa moja bohaterka. A mało takich bohaterek i bohaterów w naszej parafii. Chylę z szacunkiem czoła przed nimi.  
Wydaje mi sie, że tak naprawdę jedyna samotność dla chrześcijanina, która jest prawdziwą samotnością, niszczącą nas - to samotność życia bez Boga, w grzechu, odrzucając Go świadomie w naszym życiu. 
Od takiej samotności, zachowaj nas, Panie! 
Amen!

No comments:

Post a Comment