Monday, February 4, 2013

Touching Message From A Stranger

I was deeply touched by the Facebook message from Mr Adam Gryczyński I found at night in my inbox, suggesting to visit the link he attached. It was a photo of my Mum picking up flowers on a meadow near the Nowa Huta steel works, with a quote from her testimony of those early days of the becoming Nowa Huta. For the non-Polish speaking readers, I suggest to use Google translator (in the right sidebar). I feel very emotional, finding it difficult to keep tears from flowing... Thank you, Mr Adam, for sharing with me, with us, this treasure.


Wspomnienia Marii Kościelniak

Patrząc na moje zdjęcie sprzed lat, wśród kwiatów na tle kombinatu, przypominam sobie czas młodości, ale też wczesnej huty. Dziś, gdy tak wiele pisze się i mówi o Nowej Hucie – ja wciąż pamiętam jej specyficzny zapach. Trudno zresztą mówić o zapachu – to był swąd nieznośny! Zdjęcie przedstawia niemal sielankową aurę, lecz gdy tylko mocniej powiało od strony koksochemii, to czasem nie było widać świata zza śmierdzących dymów, które opadały na tutejszą ziemię: urodzajne pola, sady i ogrody. Po zmianie kierunku wiatr z południa przynosił za to od pobliskich Czyżyn woń fermentowanego tytoniu i papierosów. Było wówczas wiadomo, że to „halniak” i wkrótce spadnie deszcz. Koksochemia także niszczyła nieodwracalnie mury Krakowa, a razem z nią przemysł Skawiny przyczyniał się do podtruwania ludzi i przyrody. Masowo ginęły też ryby, żaby, świerszcze, chrabąszcze...

Zewsząd ogarniało nas błoto. Błoto – żywioł, w którym bez porządnych gumiaków nie sposób było się poruszać. Często nie tylko obuwie zostawało w błocie, bo zdarzało się, że nawet spychacz – „staliniec” w nim zatonął. Jeździłam wtedy do Liceum Ogólnokształcącego do Krakowa pociągiem z ulicy Kocmyrzowskiej. Przystanek znajdował się tam, gdzie dziś jest sklep żelazny. Potem był tramwaj do Ronda Mogilskiego, wokół którego stały przeróżne budki. Wszyscy w Krakowie wyśmiewali się z naszych gumiaków. Kraków gardził Nową Hutą. Gardzili nią także mieszkańcy Mogiły, Bieńczyc, Czyżyn, Pleszowa i ci wszyscy, którym zabrano ojcowizny. Uprawianą od wieków ziemię, bezlitośnie zdzierały teraz „stalińce”, ryły z jękiem koparki, a z każdej niemal strony dobiegały odgłosy pracujących kilofami i łopatami junaków. W latach 50. nikt jeszcze o ekologach nie słyszał, wciąż uprawiano tu rolę: orano ziemię, siano zboże, zbierano plony, a na pozostawionych skrawkach rozległych niegdyś pól, nadal sadzono jarzyny i warzywa, by potem sprzedać je na targu w Bieńczycach i Mogile. Ale wszędzie tam, gdzie tylko rozpoczynano prace i robiono wykopy pod kombinat i budownictwo, zjawiał się natychmiast dr. Stanisław Buratyński – archeolog, a zarazem człowiek – pasjonat. Był kierownikiem oddziału nowohuckiego Muzeum Archeologicznego w Krakowie i wykładowcą archeologii i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim i uczelni w Katowicach. W tamtych czasach ktoś na takim stanowisku z reguły musiał należeć do PZPR-u., dr Stanisław Buratyński jednak nie należał. Nie krył także swojej głębokiej wiary, nie pił, nie palił. Z natury był społecznikiem, propagował archeologię na szeroką skalę: od wykładów i ćwiczeń w salach uniwersyteckich dla studentów poprzez odczyty i pogadanki dla pracowników huty, poborowych, junaków na wykopaliskach oraz dla uczniów w szkołach, a nawet przypadkowych słuchaczy. Potrafił w Dyrekcji Kombinatu Huta im. Lenina zdobyć liczne fundusze na wykopaliska aby ratować – niejednokrotnie sprzed samych spychaczy – bezcenne zabytki archeologiczne. Przemierzał nieraz codziennie dziesiątki kilometrów w terenie, wydając polecenia i uważnie śledząc postępy prac. Wypatrywał z intuicją popartą ogromną wiedzą śladów prehistorii, załatwiając w razie potrzeby pozwolenie na wejście – często w ostatniej chwili – na plac budowy, choć plan wiecznie był napięty. Miał wspaniały dar przekonywania i zjednywał ludzi wokół idei, którą ofiarnie podejmował dla całego społeczeństwa. Swoje życie i pracę traktował jak ważną misję. Nigdy też nie uskarżał się ani nie epatował przypominaniem tragicznych losów własnej rodziny i zbrodni dokonanych na polskich Kresach Wschodnich, których był naocznym świadkiem. To głównie dzięki niemu dziś wiemy, że na obecnych ziemiach nowohuckich istniało osadnictwo już od tysięcy lat. Mały oddział nowohucki, którym kierował, wydał cenną publikację „Pradzieje Nowej Huty” i inne materiały. Historia niezwykłej postaci dra Stanisława Buratńskiego w pełni zasługuje na opracowanie poświęconej mu publikacji oraz nadania jego imieniem nazwy ulicy w Nowej Hucie. To miasto powstało przecież na ziemiach pamiętających łowców mamutów sprzed 20.000 lat, dymarki sprzed stuleci, a nawet Celtów i inne plemiona osadników, których ślady bytności dr Stanisław Buratyński z takim poświęceniem odsłaniał dla współczesnych. Niestety w Nowej Hucie swojej ulicy nie posiada do dziś...

Moje zdjęcie wśród kwiatów wykonał podczas przerwy w pracy pan Roman Zając – archeolog i fotograf zajmujący się dokumentowaniem naszych wykopalisk i zbiorów. W pomieszczeniu wielkości szafy wywoływał filmy, suszył je, robił odbitki i reprodukcje. Pamiętam, że z mamą i koleżanką szyłyśmy z kalki „tunele”, które pocięte na odpowiedniej długości odcinki służyły mu potem jako „koszulki” na filmy. Pan Romek jeździł do pracy z Wieliczki motocyklem-składakiem, dla pewności w wielu słabszych miejscach powiązanym sznurkiem! Zaproszeni na przejażdżkę z pośpiechem odmawiali, czemu pan Romek bardzo się dziwił. To były dobre czasy dla użytkowników dróg, bo po ulicach jeździły zarówno rowery jak i koparki i spychacze. Stanem dróg nikt się specjalnie nie interesował. Na fotografiach z lat 60. widać bardzo bogate stanowiska archeologiczne tuż obok kombinatu, nieopodal Kopca Wandy. Rysowałam wówczas w terenie świeżo odkryte obiekty i zabytki, a moja mama Helena Jakubiec pracowała przy kompletowaniu i układaniu fragmentów wykopanych z ziemi zabytków. Pracą archeologów interesowali się inżynierowie, okoliczni mieszkańcy i ludzie przyjeżdżający zobaczyć kopiec i zwiedzić jego okolice. To, co wówczas udało się uratować jest przedmiotem badań naukowych do dziś, a pewnie wystarczy tych odkryć i dla następnych pokoleń. Obecnie o wiele bardziej przemawia do mnie – w kontekście głębszego spojrzenia na Nową Hutę – właśnie archeologia i historia rdzennych mieszkańców wsi wchłoniętych przez kombinat i to miasto, niż gloryfikacja i robienie z Nowej Huty „ósmego cudu świata”. Szacunek, podziw i gratulacje za odwagę należą się przede wszystkim tym, którzy oparli się obowiązującej doktrynie i zniewoleniu. Tym, którzy potrafili upomnieć się o swoją godność i walczyć o prawdę, wolność i wiarę – bo to byli prawdziwi, najczęściej bezimienni bohaterowie. A potem przyszła „Solidarność”...

Maria Kościelniak


Źródło: "Czas zatrzymany 2" pod red. Adama Gryczyńskiego

No comments:

Post a Comment