Friday, May 31, 2013

Retreat - Friday - Sixth Day Texts

The penultimate day of our week-long parochial faith awakening spiritual experience. The day for the sick and the day for the meditation on the mystery of the Cross. The conclusion of the day was the meeting with married couples taking on the issue of the crisis of the father figure in the world. Here are the texts:


Nauka ogólna - Piątek 

Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki,
31 maja 2013 roku, godz. 9.00

Witajcie bardzo serdecznie na naszym misyjnym spotkaniu, celebracji Eucharystii i Sakramentu Namaszczenia Chorych, jednym słowem liturgii, która jest wyraźnym znakiem czułości macierzyńskiej Kościoła do nas, a szczególnie do cierpiącej części naszej wspólnoty parafialnej. Wielkie dzięki dla wszystkich, którzy pomogli zorganizować to ważne spotkanie z Jezusem Miłosiernym. I dla Was wszystkich, Kochani, którzy zechcieliście na nie przyjść.

Zacznę tę refleksję od dwóch fragmentów Pisma Świętego. Pierwszy z Ewangelii Świętego Jana. Drugi z Psalmu 90.

Był wśród faryzeuszów pewien człowiek, imieniem Nikodem, dostojnik żydowski. Ten przyszedł do Niego nocą i powiedział Mu: «Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim». W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego». Nikodem powiedział do Niego: «Jakżeż może się człowiek narodzić będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?» Jezus odpowiedział: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem. Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić. Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha». W odpowiedzi rzekł do Niego Nikodem: «Jakżeż to się może stać?» Odpowiadając na to rzekł mu Jezus: «Ty jesteś nauczycielem Izraela, a tego nie wiesz?” (J 3:1-10)

O takim powtórnym duchowym narodzeniu mówi Psalm 90:

Wszystkie dni nasze płyną pod Twoim gniewem;
kończymy nasze lata jak westchnienie.
Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt
lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt;
a większość z nich to trud i marność:
bo szybko mijają, my zaś odlatujemy.
Któż potrafi zważyć ogrom Twojego gniewu
i kto może doświadczyć mocy Twego oburzenia?
Naucz nas liczyć dni nasze,
abyśmy osiągnęli mądrość serca.

Powróć, o Panie, dokądże jeszcze...?
I bądź litościwy dla sług Twoich!
Nasyć nas z rana swoją łaskawością,
abyśmy przez wszystkie dni nasze mogli się radować i cieszyć.
Daj radość według [miary] dni, w których nas przygniotłeś,
i lat, w których zaznaliśmy niedoli.
Niech sługom Twoim ukaże się Twe dzieło,
a chwała Twoja nad ich synami!
A dobroć Pana Boga naszego niech będzie nad nami!
I wspieraj pracę rąk naszych,
wspieraj dzieło rąk naszych!
” (Ps 90)

Jaka nauka płynie z tych dwóch tekstów natchnionych?

Prosta i rewelacyjna jednocześnie nauka. A mianowicie - to, co najważniejsze w naszym życiu jest jeszcze przed nami!

I nie jest to w prostej matematyce upływającego czasu śmierć, lecz przeciwnie - ŻYCIE. Niezwykłe nowe narodzenie. To tak ważne, by głosić tę perspektywę życia NAM i ludziom, którzy są przekonani, że życie w tym, co najważniejsze i najcenniejsze, mają już za sobą. Ten przytyk Jezusa do Nikodema jako nauczyciela też jest do nas, Jego przyjaciół. Jesteś nauczycielem, a tego nie wiesz, to cię dziwi, nie wiesz o czym teraz mówię. To co w takim razie głosisz czego nauczasz, jak żyjesz z dnia na dzień, jeżeli nie mocą tej Dobrej Nowiny. O czym innym warto mówić???

W Roku Wielkiego Jubileuszu 2000 zorganizowaliśmy w diecezji Musoma w Tanzanii, gdzie pracuję, obchody Jubileuszu Życia Konsekrowanego. Drugiego dnia obchodów, w jednej z miejskich parafii w mieście wojewódzkim Musoma nad Jeziorem Wiktorii, odbyła się specjalna adoracja Najświętszego Sakramentu połączona z procesją darów każdego uczestnika, czy to był kapłan zakonny, czy siostra, czy brat. Każda osoba poświęciła sporo czasu, by przygotować się do aktu ofiarowania siebie i daru, który w jakiś sposób obrazowałby sens życia i powołania tej osoby.

Odprawiałem to nabożeństwo jako wikariusz biskupi ds zakonnych. Siedząc z boku na przygotowanym miejscu dla celebransa obserwowałem procesję z darami. Gdy nadeszła kolej siostry Marion, leciwej amerykańskiej zakonnicy-misjonarki, ona podeszła do ołtarza i ledwo trzymając się na nogach, wyciągnęła ręce w stronę monstrancji na ołtarzu, trzymając w nich jeden zwykły zeschły liść. I powiedziała - ‘Panie Jezu, ja jestem jak ten zeschły liść. Jestem stara, schorowana, nic już nie mogę zrobić. Spraw, abym jak ten liść, który opadnie na ziemię i użyźni ją, podobnie i ja w mej starości mogła użyźnić glebę Twego Kościoła, tę młodzież zakonną, ludzi wśród których żyję i w ten sposób jeszcze Tobie służyć owocnie do końca mych dni’.

Ta kochana siostra zrozumiała doskonale, że to, co najlepsze, jest jeszcze przed Nią. I że nasze życie ma głęboki sens, wartość i powołanie właściwe dla każdego wieku i każdego jego etapu. Po prostu, dla chrześcijanina nie ma emerytury w głoszeniu Ewangelii, w byciu budowanym i ciosanym jak kamień węgielny, wybrany przez Pana, w czynieniu dobra.

‘Jedyną rzeczą, która rani bardziej niż ból i cierpienie, jest życie spędzone na unikaniu cierpienia.’ (Iain S. Thomas)

Kilka lat temu pewien ksiądz w Tanzanii zainicjował nowy ruch apostolski w Kościele - Stowarzyszenie Emerytów i Seniorów. Jeździł po diecezjach i zachęcał starszych członków wspólnot parafialnych do organizowania się i wykorzystywania ogromnego potencjału talentów, mądrości życiowej i doświadczenia dla dobra wspólnot, w których żyją. Zwrócił nam uwagę, że ogromna grupa ludzi w Kościele, jaką stanowią seniorzy, pozostaje na marginesie aktywnej działalności apostolskiej Kościoła, a ich doświadczenie życiowe idzie często na marne, a przecież mogłoby być pieknie wykorzystane dla dobra Kościoła i dla własnej satysfakcji seniorów. Nie chodzi tu tylko o modlitwę chorych i ofiarowanie cierpień w intencjach Kościoła, nie chodzi tu o seniorów chodzących na Msze święte w dni powszednie, pomagających tu i tam. Chodzi raczej o zorganizowane i przemyślane włączenie seniorów i chorych w aktywną służbę apostolską w Kościele, w edukację i wychowanie młodszych pokoleń. Mam nadzieję, że czas naszych misji i tej wspólnej wędrówki duchowej, da nam łaskę rozeznania tej kwestii i zajęcia się nią w sposób konkretny i właściwy tu i teraz, na naszych Grzegórzkach.

Powstają różne kluby seniora, żeby uprzyjemnić czas jesieni życia naszym parafianom, mieszkańcom naszych osiedli. To piękne inicjatywy, ale musimy uważać, żeby nie tworzyć swego rodzaju getta, gdzie zamyka się naszych seniorów i pozostawia samym sobie, wśród ich rówieśników tylko.

Czy nie powinniśmy odczytać na nowo i zrozumieć tajemnicy Kościoła jako Matki, dla której każde dziecko jest ważne i każde ma swoje miejsce i zadania? Na każdym etapie jego życia. Czy nie powinniśmy wspólnie spojrzec na naszą parafię i dostrzec seniorów i chorych i aktywnie włączyć ich w duszpasterstwo i życie naszej parafii? Przypowieść Jezusa o stojących bezczynnie na rynku, i o tych powołanych na godzinę przed zakończeniem dniówki - musi nam dać do myślenia. I pobudzić do akcji.

Współczesna kultura zatruwa nam mózgi do tego stopnia i ukazuje nam seniorów jako zbędny balast w rodzinach i społeczeństwie, jako ludzi, którzy są tak naprawdę niepotrzebni, że my często dajemy się oszukać tą medialną propagandą i przez to nasi bliscy cierpią. Zamiast czuć się integralną częścią naszych rodzin, bardzo ważną i potrzebną, jak te studnie wody żywej i mądrości życiowej, cierpią w zamian odrzucenie.

Przypomina mi się tutaj anegdota, zasłyszana u jednego z moich kolegów, księzy tanzańskich. W pewnej rodzinie na wsi, rodzice trzymali babcię w małym domku, takiej komórce, i tam jej podawali w miseczce drewnianej jedzenie. Pewnego dnia ci ludzie zauważyli, że ich synek siedzi sobie z kawałkiem drewnianego kloca i coś tam usiłuje z niego wystrugać. Gdy go zapytali, co robi, odpowiedział, że przygotowuje dla nich miskę, żeby podawać im w niej jedzenie, jak będą starzy, jak babcia...

Powołanie przychodzi do nas etapami. To, co najlepsze, jest jeszcze przed nami! Uwierzmy w to. Nasze życie stanie się jedną wielką tego antycypacją, ale nie bezczynną, wręcz przeciwnie - aktywną i wykorzystującą każdy moment dla ewangelizacji i czynienia dobra.

Nasze życie chrześcijańskie ze swej natury jest niesamowicie dynamiczne i otwarte na nadzieję i łaskę Boga, który nieustannie do nas przychodzi i zawsze nas potrzebuje. Dlatego każdy z nas powinien znaleźć swoje miejsce w Kościele na każdym etapie swego życia, połączyć swoje siły z podobnymi nam duchowo ludźmi i być aktywnym w Kościele i społeczeństwie, bo dla chrześcijanina, jak wspomniałem, nie ma emerytury czy dyspenzy od czynienia dobra i głoszenia Ewangelii aż do końca naszych dni na ziemi. Kościół bez chorych i cierpiących, aktywnie zaangażowanych w życie wspólnoty,  do niczego nie dojdzie. Kościół bez osób przeżywających jesień życia aktywnie i sensownie w centrum dowodzenia Kościoła, w centrum akcji, będzie okaleczoną karykaturą samego siebie.

Anegdota, przeczytana gdzieś:

“Czy wiesz, co mnie może uzdrowić?”
“Oczywiście, że wiem,” odpowiedział “Znam panaceum na wszystkie choroby. Słona woda.”
“Słona woda?” zapytałem.
“Tak,” odrzekł, “w różnej postaci; pot, łzy albo morska woda.” (Isak Dinesen)

Zawsze do przodu, nigdy bezczynnie, w każdym momencie naszego życia. Pot i łzy dla Królestwa Bożego. A ta morska woda to nic innego jak Ocean Bożego Miłosierdzia, w którym jesteśmy zawsze bezpieczni i konsekrowani na nowo.

Wstańcie, chodźmy! Chrystus nas woła, tak jak zawołał stojących bezczynnie na rynku wieczorem. Dla każdej i każdego z nas jest przygotowana grządka, której nikt inny za Ciebie nie obrobi. 

-----------------------------------------------

Nauka ogólna - Piątek
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki,
31 maja 2013 roku, Msza o godz. 19.00

Witajcie, Kochani, na naszym specjalnym liturgicznym spotkaniu, którego kulminacją będzie poświęcenie nowego krzyża misyjnego. O krzyżu właśnie chcę kilka słów powiedzieć.

Znana piosenkarka Celine Dion w swoim utworze ‘Fade Away’ śpiewa jedno zdanie, które odbiło się echem w moim sercu i wspomnieniach: ‘Gdy dotknie cię ból, nigdy już nie pozostaniesz ten sam’. Pomyślałem wtedy, że chyba sam Duch Święty ją natchnął, że aż tak głebokie teologicznie słowa wyśpiewała. Myślę, że każdy z nas tu obecnych podpisze się z czystym sumieniem pod tym zdaniem…

Na Golgocie stały w Wielki Piątek trzy krzyże. Ciała Jezusa i dwóch łotrów już dawno zostały z nich zdjęte. Jezus został pogrzebany, zmartwychwstał, wniebowstąpił i żyje w swoim Kościele. Tamci dwaj czekają na zmartwychwstanie w Dniu Ostatecznym, choć jednego dusza jest już w niebie z Jezusem.

Co się stało z krzyżami po Wielkim Piątku, nic się nie dowiemy z Pisma Świętego. Dlaczego? Pewnie dlatego, że one dalej stoją na Kalwarii. Od Wielkiego Piątku do dziś już inni są na nich krzyżowani, cierpienie i ból nadal szerzą się w świecie i nas dotykają. Wszystkich bez wyjątku.

Kiedy wchodzimy do naszej świątyni, spójrzmy zawsze oczami wiary na prezbiterium. Ta część podniesiona wyżej niż reszta kościoła, jak Kalwaria. Zobaczmy oczami wiary te trzy krzyże pośrodku prezbiterium, zamiast ołtarza. Zobaczmy te krzyże i zrozumiejmy, że one na nas czekają. Nikt z nas od ukrzyżowania na jednym z nich się nie wymówi. Takie jest nasze przeznaczenie, taka jest nasza droga. Nie mamy wolności decyzji, czy chcę czy nie chcę byc ukrzyżowanym. Mam jedynie wolność decyzji, na którym z tych trzech krzyży chcę zawisnąć.

Sam Jezus w modlitwie arcykapłańskiej w Wieczerniku w Wielki Czwartek powiedział, że: “Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata.” (J 17:24) O jakiej to chwale mówi Jezus? O chwale Krzyża: ‘To powiedział Jezus, a podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: «Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś.’ (J 17:1) oraz: “I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy.” (J 17:22)

Skoro tak sprawy się mają, zatem ukrzyżowanie w moim życiu jest nieuniknione. To owoc grzechu pierworodnego. Chrzest uwolnił mnie od potępienia, przywrócił godność ukochanego dziecka Bożego, ale wszystkie inne konsekwencje grzechu, o którym mowa w Księdze Rodzaju, są moimi do przejścia i przeżycia.

Ale mam wybór. Przede mną trzy krzyże. Mogę podjąć decyzję, który krzyż będzie moim. Wydawać by się mogło, że dla chrześcijanina ten wybór jest oczywisty. A jednak, mimo, że wszyscy jesteśmy ochrzczeni w jednym Kościele, to jednak życie pokazuje, że nasze wybory się różnią.

Wielu z nas wybiera krzyż złego łotra. Przychodzi czas. są ukrzyżowani chorobą, niepowodzeniem, nieszczęściem jakimś i klną na czym świat stoi. Ich rozumienie cierpienia nie różni się od postawy naszych pierwszych rodziców z raju - rozumieją cierpienie jako przekleństwo i ohydną część pakietu, któremu na imię - życie na ziemi. Wielu z nas tak podchodzi do cierpienia, chorób i niepowodzeń w naszym życiu. Odrzucamy Krzyż, odrzucamy niewinne cierpienie, wyzywamy Boga i obwiniamy go o to. A sami robimy, co możemy, by to cierpienie uniknąć za wszelką cenę.

To typowa postawa pogańska.

Inni z nas wybierają krzyż dobego łotra. Decydują się na pasywną akceptację cierpienia w ich życiu. Podobni są do Hioba, który przyjął cierpienie w posłuszeństwie Bogu, ale po cichu liczył, że Pan go od niego wyzwoli i ostatecznie wynagrodzi mu ten krzyż.

Czytamy w Księdze Hioba: ‘I Pan przywrócił Hioba do dawnego stanu, gdyż modlił się on za swych przyjaciół. Pan oddał mu całą majętność w dwójnasób. Przyszli do niego wszyscy bracia, siostry i dawni znajomi, jedli z nim chleb w jego domu i ubolewali nad nim, i pocieszali go z powodu nieszczęścia, jakie na niego zesłał Pan. Każdy mu dał jeden srebrny pieniądz i jedną złotą obrączkę. A teraz Pan błogosławił Hiobowi, tak że miał czternaście tysięcy owiec, sześć tysięcy wielbłądów, tysiąc jarzm wołów i tysiąc oślic. Miał jeszcze siedmiu synów i trzy córki. Pierwszą nazwał Gołębicą, drugą Kasją, a trzecią Rogiem Antymonu. Nie było w całym kraju kobiet tak pięknych jak córki Hioba. Dał im też ojciec dziedzictwo między braćmi. I żył jeszcze Hiob sto czterdzieści lat, i widział swych potomków - w całości cztery pokolenia. Umarł Hiob stary i pełen lat.” (Hi 42:10-16)

To jest dokładnie postawa wielu wielu z nas, biskupów, księży, sióstr zakonnych, pobożnych chrześcijan. Tak uczymy wiernych w kazaniach i na katechezie. Zgadzam się na cierpienie, mówię - bądź Wola Twoja, Panie! Ofiaruję to cierpienie za innych, w intencjach Kościoła, mówię sobie w sercu, że jako chrześcijanin to jakoś to zniosę, ale liczę, że Pan Bóg pobłogosławi mi tę cierpliwość i wynagrodzi sowicie. Wydaje się nam, że to chrześcijańska postawa. A okazuje się, że nie. To typowa postawa starotestamentalna!

Nasz krzyż to ten pośrodku. Krzyż Jezusa. Nasza kolej być na nim ukrzyżowanym. Bo Jezus chce i prosił w modlitwie, byśmy byli wszędzie tam, gdzie On był i jest. I ostatecznie zakosztować Jego chwały. Więc i na krzyżu też.

Przyjrzyjmy się, jak Jezus podszedł do cierpienia i krzyża w Jego życiu. W Jego rozumieniu, Krzyż stał się porażającą bronią masowej zagłady Złego i Jego armii. Jezus pokazał nam na krzyżu, co miał na myśli, gdy powiedział, że przyszedł, abyśmy mieli życie, i mieli to życie w pełni (zob. J 10:10).

W rekach Jezusa krzyż staje się wieżą obserwacyjną, z której dostrzega cierpienie całego świata i przyjmuje je za swoje. Wypowiada znamienne słowa - ‘Pragnę!’ Ale to nie Jego pragnienie, bo przecież odmawia skosztowania octu, gdy Mu podają do ust. Czuje pragnienie całego stworzenia, które wzdycha do Niego, by się spełniło, by stało się tym, jakim Bóg sam je wymyślił i zaplanował. Dlatego Jezus powiedział też w innym miejscu - ‘Kto pragnie, niech przyjdzie do mnie i pije!

Z Jego otwartego boku wytryskuje źródło Bożego Miłosierdzia. Te dwa strumienie wody i krwi to dwa cuda Jego Miłosierdzia, które ujął w formie sakramentu Pojednania i Eucharystii. Każdy kapłan, który zakłada stułę, powinien pamiętać, że nie tylko upodabnia się do Jezusa Miłosiernego z dwoma promieniami Jego Miłosierdzia, ale że te dwa końce stuły przypominają mu o obowiązku nieustannego otwierania źródeł Bożego Miłosierdzia pośrodku wspólnoty wierzących, gdy zasiada do konfesjonału i sprawuje Eucharystię. Ten, któremu się nie chce spowiadać, sprawia, że kurek do Miłosierdzia Bożego dla wiernych w Sakramencie Pojednania jest zakręcony.

Jesus na Krzyżu w Wielki Piątek był bardzo pracowity. Przebaczył dobremu łotrowi i wybrał go sobie na kompana w drodze do domu Ojca, zainicjował swój Kościół, otworzył źródła Miłosierdzia w swym otwartym boku, przyjął za swoje wszystkie stany ducha i cierpienia ludzkości, łącznie z rozpaczą i samotnością - “Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” Sporządził swój testament i przekazał Matce swej i Janowi. Przebaczył oprawcom i polecił ich Miłosierdziu Ojca.

Ostatecznie wyznaczył godzinę 15 jako Godzinę Miłosierdzia dla świata, gdy zdecydował, że nadszedł czas spełnienia wszystkiego i oznajmił to donośnym głosem - “Wykonało się!” To nieprawda, że go zabili, jak chcieli. On sam zdecydował, że czas Jego nadszedł, by jako Arcykapłan Nowego Przymierza dopełnić ofiarę ze swego człowieczeństwa jako okup za wielu a Ojcu oddać swego ducha.

Pod koniec tej Mszy świętej staniemy na nowo pod krzyżem Jezusa, krzyżem, znakiem dopełnienia naszej intensywnej wędrówki w głąb nas samych i w głąb Matki naszej - Kościoła Świętego - przez tych kilka dni. Niech on nam zawsze przypomina o tej fundamentalnej prawdzie, że jest tylko jeden jedyny Krzyż, który przynosi nam zbawienie i otwiera bramy do nieba. To Krzyż naszego Pana. On powinien stać się również moim krzyżem.

Słowa Świętego Pawła, który dość się nadźwigał swojego krzyża w życiu, niech staną się i naszymi: “Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia.” (1 Kor 1:18) oraz: “My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą.” (1 Kor 1:23-24). A także: “Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata. Bo ani obrzezanie nic nie znaczy ani nieobrzezanie, tylko nowe stworzenie. Na wszystkich tych, którzy się tej zasady trzymać będą, i na Izraela Bożego [niech zstąpi] pokój i miłosierdzie!” (Gal 6:14-16)

Niech Duch naszego Pana pomoże nam zrozumieć, że nie ma prawdziwej miłości bez cierpienia, nie ma daru z życia bez bólu. Jezus, raz dotknięty cierpieniem, już nigdy nie był taki sam - zmartwychwstał! Nie miał czasu po swoim zmartwychwstaniu na zajmowanie się swoimi oprawcami, nie zemścił się, nie rzucił klątwy na nich. Poszedł do swoich, których do końca umiłował.

My także pójdźmy tą samą ścieżką za Panem. Dotknięci bólem i cierpieniem, nie będziemy już nigdy tacy sami. Potraktujmy nasze krzyże jako broń masowej zagłady Złego w naszym i społecznym życiu. A okresy cierpienia zobaczmy jako czas ogromnej łaski Boga i wielkiego Jego błogosławieństwa dla nas. Wydaje mi się, że czas, gdy wszystko nam idzie dobrze, gdy jesteśmy na górze przemienienia Pańskiego, gdy sprawy nasze mają się jak najlepiej - to krótkie czasy wytchnienia, nagroda od Pana (gdy powiedział uczniom - “Idźcie i odpocznijcie nieco”) jak przerwa między kolejnymi rundami walki bokserów. Te czasy pomyślności to odpoczynek przed kolejnym epizodem cierpienia w naszym życiu, w którym wzrastamy, dojrzewamy i upodabniamy się coraz bardziej do naszego Pana.

Bądźmy za to wdzięczni.

Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.” (2 Kor 12:9b-10)

Ave Crux, spes unica! Amen.

-----------------------------------------------------

Nauka dla małżeństw - Piątek
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki, 31 maja 2013 roku, godz. 20.15

Po upływie szabatu Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba, i Salome nakupiły wonności, żeby pójść namaścić Jezusa2. 2 Wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia przyszły do grobu, gdy słońce wzeszło. 3 A mówiły między sobą: «Kto nam odsunie kamień od wejścia do grobu?» 4 Gdy jednak spojrzały, zauważyły, że kamień był już odsunięty, a był bardzo duży..” (Mk 16:1-4)

Chciałbym bardzo, byśmy w ten święty wieczór kolejnego naszego spotkania na drodze naszej misyjnej wędrówki zrozumieli, że fakt Zmartwychwstania to rzecz dokonująca się tu i teraz, w nas i wśród nas, w Twoim i moim życiu, w naszych rodzinach, w naszej wspólnocie parafialnej. To, co dokonało się w Jerozolimie dwadzieścia wieków temu, daje wszystkim pokoleniom uczniów Chrystusa nieprawdopodobną moc do wejścia na drogę naszej osobistej Paschy – tu i teraz, do ostatniego naszego tchnienia na ziemi. Mówimy tu o naszym powstaniu z życia pozbawionego Bożego Tchnienia do nowego życia. Mówimy tu o rewolucyjnej nadziei, bo dla Boga nie ma człowieka, który jest stracony, potępiony, przegrany. By tak jednak było, trzeba się zdobyć na odwagę, trzeba uporać się z kamieniem śmierci i odsunąć go na bok. Jeżeli nie odsunę kamienia śmierci, nie wyjdę z grobu beznadziejnego życia w grzechu. Jeżeli nie pomogę moim ukochanym usunąć kamień z ich grobów, zwłaszcza ten, który jest ponad ich siły, oni też nie powstaną z martwych. Co gorsza – to ja sam mogę okazać się tym kamieniem, który więzi moich bliskich w krainie śmierci, depresji, smutku, rozpaczy, strachu i przyczynia się do ich cierpienia. I wtedy moja Pascha się nie dokona. I przez to Pascha moich bliskich także będzie niemożliwa.

Kamień śmierci jako wróg Zmartwychwstania, przeraża nas. Kamień ten ma wiele imion wyrytych na sobie od wewnątrz, są tam nasze imiona, są nasze problemy, bo na wiele sposobów nas więzi w krainie śmierci, lęku, beznadziei i rozpaczy. Chciałbym, byśmy dziś – pośrodku naszych misji – odczytali jedno tylko imię i wspólnie zastanowili się nad tym, co zrobić, by odsunąć ten głaz i umożliwić zmartwychwstanie do nowego życia wielu – zwłaszcza w naszych rodzinach.

Imię, o którym mowa, to – KRYZYS FIGURY OJCA we współczesnym świecie.

Moi Kochani,

Gdy przyjrzymy się bliżej temu zjawisku, to zauważymy, że od kilkudziesięciu lat w świecie, zwłaszcza w miediach, został rozpętany atak na figurę ojca, znaczenie ojca, szacunek dla ojca – w rodzinie i w społeczeństwie. Dopóki od pewnego czasu nie zainteresowałem się tym problemem bliżej, dopóki nie sięgnąłem po literaturę – książki, artykuły i badania nad efektami tego ataku, dopóty nie zdawałem sobie sprawy, jak wielkie są tego konsekwencje. Ten kamień śmierci, któremu na imię kryzys figury ojca w rodzinie i społeczeństwie, to zaiste głaz o nieprawdopodobnych rozmiarach, który robi spustoszenie także w naszym polskim społeczeństwie i w naszych rodzinach.

Wystarczy rzucić okiem na typowe seriale, telenowele, które oglądamy, zwłaszcza te, adresowane do młodzieży żeńskiej i kobiet, by dostrzec, że ojciec jest w nich często przedstawiany często jako postać komiczna, czasem tępa, nieporadna, który nie idzie z biegiem czasu albo którego trzeba wiecznie pouczać.

Prawda jest jest inna i z tą prawdą się walczy, bo jest niewygodna w metodycznym dążeniu, by uderzyć w kapłana jako ojca duchowego Bożej Rodziny, by pozbawić naszych rodzin jej opiekuna i obrońcy, by łatwiej było nami manipulować.

Najpierw spójrzmy na prawdę objawioną: Bóg stworzył mężczyznę, by był liderem rodziny, żywicielem i jej obrońcą. O tym jest mowa w całym Piśmie Świętym. Co więcej, ojciec rodziny jest ikoną samego Boga dla jego rodziny, zwłaszcza dla dzieci. Wymowny przykład: jeden z autorytetów psychologii pisze w raporcie: „Gdy pytam mojego pacjenta – jaka jest Twoja relacja do Boga, bardzo często słyszę w odpowiedzi, że Bóg jest z innymi ludźmi, ale nie ze mną. Kiedy zapytam znowu – jak blisko Ciebie był Twój ojciec w dzieciństwie, prawie w każdym przypadku odpowiedź jest ta sama – mój Ojciec nigdy nie był blisko mnie!

Moi Kochani,

Podobnie jest z prawdą wynikającą z badań i obserwacji naukowych. Jeden ze znawców w tej materii pisze, żebyśmy się nie łudzili. Żadna miara sukcesu zawodowego ojca nie zrekompensuje jego porażki w domu. I radzi ojcom: „Ustalcie priorytety waszego życia na bazie tego, kto naprawdę będzie płakał na waszym pogrzebie.”

Fizyczna obecność ojca w domu jest absolutnie konieczna dla prawidłowego rozwoju dzieci. Badania udowadniają, że wpływ ojca na dzieci pomaga im budować pozytywną samoocenę, unikać przedwczesnego seksu, alkoholu, narkotyków i radzić sobie lepiej ze stresem w szkole. To jest dokładnie echo tego, o co martwiła się Maria Magdalena w drodze do Grobu Pańskiego – „Kto nam odsunie ten kamień?” Drodzy Panowie, ileż tych kamieni, przeogromnych w ich oczach, często ponad ich kruche siły, mają Wasze żony i dzieci! Ileż zmartwień, frustracji, stresów, lęków. Potrzeba ojca, który pomoże im je usunąć, który wleje w ich serca wiarę, że mogą je też sami własnymi siłami stopniowo usunąć! Autorytet, jaki ma ojciec w oczach dzieci, jest unikalny, a tego typu autorytetu nie ma matka. Wielu ojców popełnia tu kardynalny błąd. Wydaje im się, że muszą starać się zasłużyć na miano bohatera w oczach swoich dzieci. Nic bardziej błędnego. Ojciec - z racji samego bycia ojcem - jest automatycznie bohaterem w oczach swoich dzieci, i pozostanie nim zawsze, jeśli tylko będzie wierny ich matce i im samym, będzie żył w prawdzie i nie zrobi nic, by stracić ten status w oczach i sercach swojej rodziny.

Bardzo ważną rolę ma do spełnienia ojciec wobec swoich chłopców. Swoim własnym przykładem uczy ich, jak należy (lub nie należy) traktować kobietę, kiedy już sami będą dorośli. Sposób, w jaki ojciec szanuje i kocha swoją żonę, wpłynie zasadniczo na sposób, jak jego synowie będą patrzeć na kobietę w ich osobistym życiu, jak mają sobie radzić mądrze z własną seksualnością, jak rozmawiać z szacunkiem z kobietami i jak je traktować należycie.

Tym bardziej w oczach swojej córeczki. Jeśli ojciec poniża mamę w jej obecności, wtedy jego córka zacznie żałować, że się urodziła dziewczynką i zacznie nienawidzić swej kobiecości, co znajdzie swoje negatywne odzwierciedlenie, kiedy będzie już nastolatką i kobietą. Ojciec, który molestuje matkę słownie lub fizycznie, sprawi, że jego córka uwierzy, że jako kobeta jest zabawką w rękach mężczyzny i że zasługuje na bicie i molestowanie. Ojcowie muszą zrozumieć, że ich córeczki potrzebują, by tatuś je utulił, nosił na rękach, powtarzał często, jak bardzo je kocha i jak bardzo jest z nich dumny, rozmawiać z nimi, słuchać, nawet jeśli to go męczy, bo wiadomo, jak bardzo dziewczynki potrzebują się wygadać i jak bardzo potrzebują, by zwłaszcza ojciec, a nie tylko matka, miał czas dla nich i uważnie ich wysłuchał. Tak, jak ta dziewczynka, której tatuś był szefem dużej firmy. Tatuś powiedział córeczce, by napisała św. Mikołajowi listę prezentów, jakie sobie życzy pod choinkę. Jakie było jego zdziwienie, kiedy dziewczynka napisała jedno zdanie w liście do św. Mikołaja – „Proszę Cię święty Mikołaju, by mój Tata miał dla mnie choć piętnaście minut codziennie. Nic więcej nie pragnę!

Moi Kochani Ojcowie,

Bądzcie bardzo ostrożni także w negatywnym komentowaniu wyglądu Waszych dzieci, szczególnie Waszych córek, bo nie zdajecie sobie sprawy, jak poważne konsekwencje może mieć złośliwa, czy nawet tylko żartobliwa uwaga w tym względzie. Dziecko weźmie sobie to głęboko do serca, zrozumie, że by zasłużyć na miłość ojca musi się odchudzić, musi zrobić to i tamto, że sam fakt bycia dzieckiem nie wystarcza, by ojciec dziecko kochał i akceptował. Podobnie z wynikami w nauce. Dziecko może wpaść w depresje, bulimię, anoreksję i inne tego typu problemy. A ojcu do głowy nie przyjdzie, że to jego wina. Rolą ojca jest być dla swoich dzieci, zachęcać je, dodawać otuchy, bronić przed depresją, pomagać przezwyciężać stresy, pomagać budować pozytywną samoocenę. Być ojcem – zawsze i w każdej sytuacji!

Szanowni Panowie i Ojcowie,

Wielu z Was wyjeżdża za chlebem za granicę. Nie mówie tu tylko o Waszej wspólnocie, ale o rzeczywistości polskiej. Ojcowie, pamiętajcie, by utrzymywać jak najbliższy kontakt telefoniczny, listowny, emailowy nie tylko ze swoimi żonami, troszcząc się o trwałość małżeństwa, ale także z dziećmi. Nie wystarczy dzwonić do żony i pytać się, co i jak. Konieczne jest utrzymywanie jak najbliższego kontaktu i więzi emocjonalnej z dziećmi, w szczególności z córkami. Cóż Ci po euro, dolarach czy funtach, jeśli ofiarą padnie rodzina?

Wielu rodziców, zwłaszcza ojców, pada ofiarą pułapki zastawionej przez rynkowo zorientowane społeczeństwo. Dobrzy rodzice zawsze chcą, by ich dzieci były szczęśliwe. Zewsząd są bombardowani informacjami, że prawdziwe szczęście to mieć. Więc dają swoim dzieciom i dają bez końca. A wraz z dawaniem rosną problemy psychiczne dzieci. Naukowcy biją na alarm, mówiąc, że nigdy dotąd poziom frustracji, załamań nerwowych, agresji, depresji wśród dzieci nie był tak wysoki, jak obecnie. Ojcowie, musicie się obudzić z tego zatrutego letargu umysłowego. Dzieci będą prawdziwie szczęśliwe tylko wtedy, kiedy spojrzą ponad siebie, kiedy zrozumieją, że mają cel w życiu i misje do wypełnienia, czyniąc dobro dla innych. Więcej jest szczęścia w dawaniu niż w braniu!

Moi Kochani,

W politycznie poprawnym świecie niewygodnym jest mówienie o krytycznej roli ojca w formowaniu swoich dzieci w Wierze. Badania naukowe prowadzone niezależnie przez różne ośrodki, o których wynikach się nie mówi, bo sa niewygodne i burzą podstawy propagandy antyojcowskiej i antyrodzinnej, wykazują niezbicie, że ojciec ma zasadniczy wpływ na rozwój lub zabicie wiary u swoich dzieci. Chciałbym w tym miejscu przytoczyć wyniki wieloletnich badań jednego tylko aspektu tego problemu – zależności uczestnictwa dzieci we Mszy świętej niedzielnej od uczestnictwa ich rodziców w społeczeństwie europejskim, a więc i naszym. Wyniki są co najmniej zaskakujące i proszę Was zwłaszcza, Ojcowie rodzin, byście je sobie wzięli do serca.

Fakt nr 1: w rodzinach, gdzie matka chodziła regularnie w niedzielę do kościoła, uczestnictwo dzieci we Mszy św. zależało od udziału ojca. Kiedy ojciec chodził do kościoła regularnie, dzieci chodziły regularnie w 33% rodzin. Kiedy ojciec nie chodził w ogóle, tylko w 2% rodzin dzieci chodziły do kościoła regularnie z matką. A w 60% rodzin nie chodziły w ogóle do kościoła. Dzieci identyfikowały się z obojętnością religijną ojca bardziej, niż z pobożnością matki.

Fakt nr 2: w rodzinach, gdzie ojciec chodził do kościoła regularnie, uczestnictwo dzieci wyglądało nastepująco – kiedy matka chodziła regularnie do kościoła, w 33% rodzin dzieci też chodziły regularnie. Kiedy matka nie chodziła w ogóle do kościoła, a ojciec chodził porządnie, niespodzianka! Uczestnictwo dzieci wzrastało w 44% rodzin! Dzieci identyfikowały się z religijnością ojca bardziej, niż z obojętnością matki.

Ojcowie, weźcie to sobie dobrze do serca. Tylko wy możecie usunąć kamień obojętności religijnej swoich dzieci przez przykład Waszej osobistej religijności. Nikt Was w tym nie zastąpi. Żaden ksiądz, żaden katecheta, nawet Wasze żony. Religijność Waszych dzieci zależy w zasadniczym stopniu od Waszej żywej wiary, praktykowanej na co dzień. A więc to Wy macie prowadzić wspólne modlitwy w domu, czytać Pismo Święte z dziećmi, wyjaśniać katechizm, liturgię, iść razem z dziećmi do kościoła, siedzieć z dziećmi razem w ławce, pokazywać im swoim przykładem, co to znaczy modlić się pobożnie, być hojnym dla Pana Boga, spowiadać się, przyjmować Komunię na ich oczach. Jeśli tego nie robicie, dzieci będą przekonane, że ta cała religijność to nie jest ważna rzecz, to rzecz dla dzieci, bo dla naszego Taty nie jest przecież ważna. I zatoczycie kamień na grób ich religijności, który będzie im ciężko później odtoczyć, a może się wcale nie udać.

Kochani Ojcowie, sursum corda! W górę serca! Odwagi! Nie dezerterujcie! Pan Bóg postawił Was w waszych rodzinach celowo i dał Wam wielką odpowiedzialność. Kto Waszym żonom i dzieciom odtoczy te ciężkie, ponad ich siły, kamienie śmierci, o których napomknałem, jeśli nie Wy? Kto pomoże im przestać płakać i spotkać się ze Zmartwychwstałym Panem, jak Maria Magdalena, jeśli nie Wy? Kto pomoże im prawdziwie powstać z martwych do nowego życia, przestać się lękać, spać spokojnie, cieszyć się sobą w Waszych rodzinach – w Bożej miłości, czułości, zgodzie, radości, jakiej za żadne pieniądze się nie kupi na tym świecie?

Właśnie Wy!

Idźcie za Jezusa przykładem, a za Wami podążą Wasze rodziny. Życzę Was z całego serca rodzinnego życia pełnego Bożej, serdecznej radości, uwolnionego dzięki Waszemu odpowiedzialnemu ojcostwu od wszystkich kamieni śmierci! Amen.

No comments:

Post a Comment