Tuesday, May 28, 2013

Retreat - Tuesday - Third Day Texts

Here they are. Spiritual talk on the mystery of the Communion of Saints, the fifth secret word for children and spiritual talk for the youth and students on their real vocation to fly high. You can also follow the texts on the official website of our St. Kazimierz parish here. Continue participating in the retreat in this virtual way. God will come to you with proper answers and blessings! Let us continue praying for each other!

Nauka ogólna - Wtorek
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki, 28 maja 2013 roku, godz. 9.00 i 19.00


Witam Was, Kochani, serdecznie, w trzecim dniu naszej wspólnej duchowej podróży w głąb nas samych i w głąb Matki-Kościoła. Wczoraj Pan Bóg polecił nam zdjąć obuwie i zaprosił nas do Swego Domu. A dziś nasza Mama - Święty Kościół, z dumą prezentuje nam swe dzieci, do których my też się zaliczamy.

Zacznę od zacytowania dwóch fragmentów z Dzienniczka Świętej Siostry Faustyny:

Wiedz o tym, że łaska wiecznego zbawienia niektórych dusz w ostatniej chwili zawisła od twojej modlitwy.” (Dz. 1777). 

“Dziś powiedział mi Pan: ‘Wszystkim duszom, które uwielbiać będą to Moje miłosierdzie i szerzyć jego cześć, zachęcając inne dusze do ufności w Moje miłosierdzie, dusze te w godzinę śmierci, nie doznają przerażenia. Miłosierdzie moje osłoni je w tej ostatniej walce..."Córko Moja, zachęcaj dusze do odmawiania tej koronki, którą ci podałem. Przez odmawianie tej koronki, podoba Mi się dać wszystko o co mnie prosić będą. Zatwardziali grzesznicy, gdy ją odmawiać będą, napełnię dusze ich spokojem, a godzina śmierci ich będzie szczęśliwa. Napisz to dla dusz strapionych; gdy dusza ujrzy i pozna ciężkość swych grzechów, gdy się odsłoni przed jej oczyma duszy cała przepaść nędzy, w jakiej się pogrążyła, niech nie rozpacza, ale z ufnością niech się rzuci w ramiona Mojego miłosierdzia, jak dziecko w objęcia ukochanej matki. Dusze te mają pierwszeństwo do Mojego miłosierdzia. Powiedz, że żadna dusza, która wzywała miłosierdzia Mojego, nie zawiodła się, ani nie doznała zawstydzenia. Mam szczególne upodobanie w duszy, która zaufała dobroci Mojej. Napisz, gdy tę koronkę przy konających odmawiać będą, stanę pomiędzy Ojcem, a duszą konającą nie jako Sędzia sprawiedliwy, ale jako Zbawiciel miłosierny.’” (Dz. 1540-1541)

‘Te słowa, które Jezus powiedział do św. Siostry Faustyny, odnoszą się także do nas, bo i my możemy uratować kogoś na wieczność przez odmawianie z ufnością w jego intencji Koronki do Miłosierdzia Bożego’ (z komentarza teologicznego do drugiego fragmentu). 

No tak. Dla mnie te dwa fragmenty z Dzienniczka Świętej Siostry Faustyny wraz z powyższym krótkim komentarzem do nich pozostałyby piękną teorią, gdyby nie dwa wydarzenia w moim życiu sprzed lat. 

Pierwsze wydarzenie - śmierć mego Dziadka, ojca mego Taty w lutym 1983 roku. Dziadek Józef był hospitalizowany w szpitalu im. Narutowicza. W niedzielę, pięć dni przed Jego śmiercią, powiedziano Mu, że będzie wypisany ze szpitala nazajutrz. W poniedziałek zaczęło Mu się pogarszać. W piątek rano przyjechali do mnie do seminarium Rodzice, byłem na pierwszym roku filozofii na ul, Manifestu Lipcowego, obecnie ul. Piłsudskiego. Dziadek ponoć majaczył i powtarzał - Wojtek, Wojtek! Gdy jechaliśmy do szpitala, siedziałem na tylnym siedzeniu i przyszły do mnie myśli o Koronce do Miłosierdzia Bożego za Dziadka. ‘Mów Koronkę za Dziadka, mów Koronkę za Dziadka!’ Odmówiłem w samchodzie chyba jeden raz Koronkę, a przy łożku Dziadka jeszcze raz albo może nawet da razy, nie pamiętam dokładnie. Po kilku godzinach mój Dziadek zmarł...

Drugie wydarzenie. Śmierć mojego najlepszego kolegi z klasy matematyczno-fizycznej w XI LO w Nowej Hucie w 1987 roku. Był kwiecień 1987 roku. Przygotowywałem się do diakonatu za kilka tygodni  wtedy. Był Wielki Piątek. Wraz z kilkoma moimi kolegami mieliśmy asystę liturgicznę w Wielkim Tygodniu w kościele SS. Felicjanek na ulicy Smoleńsk. Po Mszy świętej mój brat przyszedł do zakrystii i powiedział, że Mama mojego kolegi, Roberta, prosi, bym natychmiast przyjechał na intensywną terapię do szpitala im. Żeromskiego w Nowej Hucie, bo Robert miał wypadek i jest w stanie krytycznym. Poprosiłem przełożónego o pozwolenie i pojechaliśmy, tak jak byłem w sutannie. Wpuścili mnie na intensywną terapię. Mój kolega był przymocowany od obrotowego łóżka, podłączony do różnych maszyn. Spadł z czwartego piętra z balkonu. I te same myśli, jak przy moim Dziadku. ‘Mów Koronkę do Miłosierdzia Bożego, mów Koronkę’. Odmówiłem koronkę kilka razy. I przyjeżdżałem potem codziennie do szpitala, by odmawiać przy nim koronkę. W dniu moich urodzin, 22 kwietnia 1987 roku, zmarł.

Jeździłem potem na Jego grób przez miesiąc codziennie na przechadzce seminaryjnej (czas wolny) na Grębałów i odmawiałem koronkę za Niego. Po miesiącu, gdy przyjechałem po raz kolejny, i stanąłem w bramie cmentarnej, zapomniałem, gdzie jest Jego grób. Nie potrafiłem sobie przypomnieć! I do dziś nie wiem, gdzie jest Jego grób. Odczytałem to jako znak, że dość koronki, On jest już w niebie, i powinienem się teraz do Niego modlić. Gdy przyjechałem po raz pierwszy do Kiabakari, dowiedziałem się ze zdumieniem, że kaplica w Kiabakari jest pod wezwaniem św. Roberta Bellarmina. Szok. To On też maczał palce w planie Bożym wysłania mnie tam, najwyraźniej. Teraz figura św. Roberta Bellarmina stoi w pokoju dziennym w moim domu w Kiabakari a plebania została nazwana imieniem św. Roberta Bellarmina. Wierzę głęboko, że mój kolega jest zawsze ze mną, nawet tam w Kiabakari.

Niech mi nikt nie mówi o ślepym przypadku. Nie ma takiej opcji w życiu chrześcijanina.

Ojciec Święty Paweł VI wyraził tę prawdę w następujący sposób w wyznaniu wiary: "Wierzymy we wspólnotę wszystkich wiernych chrześcijan, a mianowicie tych, którzy pielgrzymują na ziemi, zmarłych, którzy jeszcze oczyszczają się, oraz tych, którzy cieszą się już szczęściem nieba, i że wszyscy łączą się w jeden Kościół; wierzymy również, że w tej wspólnocie mamy zwróconą ku sobie miłość miłosiernego Boga i Jego świętych, którzy zawsze są gotowi na słuchanie naszych próśb."

Tajemnica Obcowania Świętych jest bardzo ważna, i powinna być przeżywana przez nas z wiarą mocną i żywą. To tajemnica świętej komunii dzieci Bożych w naszym Kościele-Matce, dumnej i szczęśliwej z powodu swych dzieci w niebie, czułej i zatroskanej o nas pielgrzymujących na ziemi, a szczególnie zatroskanej o cierpiące dzieci w Czyśćcu. Dobrze wiemy, że istnieje łączność między nami na ziemi a naszymi siostrami i braćmi w niebie - nasza cześć i modlitwa do Świętych i za ich wstawiennictwem do Boga samego. Oni są tam, gdzie my zmierzamy. Budujemy im ołtarze, dbamy o pamięć o nich, przechowujemy z czcią ich obrazy i figury.  A Oni pomagają nam w różny sposób, czynią cuda, wypraszają łaski. Liturgia  Kościoła - naszej Matki zaświadcza o tym, gdy obchodzimy Ich rozmaite uroczystości, święta i wspomnienia. Gdyby nie było tej komunikacji, tego dialogu, tej jedności w miłości, to kult świetych i ich relikwii - na przykład Świetej Siostry Faustyny i Błog. Jana Pawła II - byłby nam niepotrzebny. Po co nam Święci, skoro żyją sobie gdzieś tam w niebie i mają nas gdzieś?

Istnieje również łączność między nami a duszami czyśćcowymi - pomagamy sobie nawzajem, choć inaczej niż w przypadku naszej łączności ze Świętymi w niebie. Jak ważne jest żywe, pełne wiary nabożeństwo do dusz czyśćcowych! I jak często w naszych czasach jest on lekceważone. Wielka jest moc wstawiennicza i opiekuńcza naszych zmarłych. 

Może to, co teraz powiem, zabrzmi śmieszne czy zabobonnie. Ale nie jest mi wcale do śmiechu, i nie traktuję tego fenomenu lekkodusznie. 
Pamiętam, gdy odprawiałem z kolegami rocznikowymi rekolekcje przed diakonatem, mniej więcej w połowie rekolekcji miałem znamienny sen, który potem opowiedziałem mojej Mamie. Przyszli do mnie we śnie zmarli z mojej rodziny, i od strony Mamy i od strony Taty. Przyszedł przede wszystkim Ojciec mojej Mamy, porucznik Adam Jakubiec, zamordowany w Katyniu w kwietniu 1940 roku, którego imię z czcią noszę jako drugie imię chrzcielne, po Wojciechu. Śniło mi się, że mieszkamy jeszcze na osiedlu Górali. I mój Dziadek Adam przyszedł i zapukał do drzwi i ja otworzyłem, a On tak spokojnie stał z przestrzeloną czaszką w swych dłoniach. Nie bałem się, poczułem dziwny spokój. Moja Mama mi potem powiedziała, że nasi Zmarli przyszli, by mnie umocnić, żebym się nie lękał, tylko przystąpił do diakonatu. To była noc ze środy na czwartek, w połowie rekolekcji. I potem już nie miałem żadnych wątpliwości.

Gdy potrzebuję, by wstać wcześnie lub po nocnym czuwaniu, i boję się, że mogę zaspać, wtedy proszę z wiarą dusze zmarłych o pomoc i o obudzenie o właściwej godzinie. Pragnę zaświadczyć tu, publicznie, przed Wami, że jeszcze mi się nigdy nie zdarzyło, gdy tylko prosiłem z wiarą, na serio, z pełną powagą, by mnie dusze zmarłych zawiodły - zawsze jakieś 5 minut przed czasem wstawania, we śnie słyszę głosy - czasem szepty, czasem natarczywe głosy - Wojtek, Wojtek! I budzę się... Wielka wdzięczność dla nich. Pewnie dopiero w niebie dowiem się i spotkam twarzą w twarz z nimi i będę mógł podziękować za opiekę.

Myślę, że gdybyśmy mieli czas, moglibyśmy całe te misje spędzić na Waszych osobistych świadectwach, podobnych do moich, a które świadczą, jak cudowna i potrzebna jest w naszym życiu tajemnica Obcowania Świętych. Nie lekceważmy jej. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni w naszej Matce Kościele, byśmy sobie pomagali - Święci w niebie, dusze czyśćcowe i my, tu w drodze do domu Ojca...

Nasza Matka-Kościół doskonale to czuje. Dlatego modlitwa Kościoła za zmarłych jest nieustanna. W każdej Mszy świętej wspominamy ich i modlimy się za nich. Oni sami sobie nie mogą pomóc, ale my możemy. Tyle okazji mamy w ciągu roku kościelnego, roku liturgicznego, do uzyskania odpustu zupełnego za nich, czy odpustów cząstkowych. Czy to taka ciężka praca w modlitwie porannej i wieczornej dodać modlitwę za zmarłych - choćby krótkie - Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie...? Czy to taka ciężka praca dodać ten akt strzelisty za zmarłych na końcu każdego dziesiątka różańca świętego? Troska o groby, sprzątanie, nawiedzanie, kwaty, znicze - to piękny zwyczaj, który musimy pielęgnować. Ale nade wszystko Msza święta zamawiana w intencji zmarłych, zwłaszcza naszych Bliskich oraz żarliwa modlitwa z żywą wiarą za tych, którzy o pomoc błagają, choć ich głosów pełnych tęsknoty i cierpienia nie słyszymy, i może dobrze, bo życie nasze byłoby wtedy nie do zniesienia?

Czcigodny obyczaj wypominków jest godny pielęgnowania i podtrzymywania. Trzeba uczyć młode pokolenia, by pamiętały o Kościele cierpiącym  w Czyśćcu. Trzeba uczyć młode pokolenia tej czułości i ducha miłosierdzia i samemu dbać o ten piękny zwyczaj - wyraz naszej wiary w moc Eucharystii - zamawiania Mszy świętych za naszych bliskich zmarłych. Dobrze, że nasi seniorzy w parafii pamiętają o tym, natomiast nie jestem pewien jak to jest wśród młodszych członków naszej wspólnoty.

Dusze czyśćcowe są w takiej sytuacji, w której być może większość z nas się kiedyś znajdzie. Im bardziej pomagamy im, tym bardziej oni z ogromną nieskończoną wdzięcznością będą za nami orędować w niebie, gdy ich za naszymi modlitwami, Mszami świętymi, wypominkami, różańcami, odpustami zupełnymi i cząstkowymi - uwolnimy z Ćzyśćca.

Bo przecież jaką miarą mierzymy, taką i nam kiedyś odmierzą... Warto o tym pamiętać.

Przy okazji czci oddawanej Świętym w niebie, przy okazji modlitwy za zmarłych, pamiętajmy również o modlitwie za nas samych o łaskę dobrej śmierci w stanie łaski uświęcającej i o łaskę czasu odpowiedniego do przygotowania się na śmierć. Przykazanie miłości bliźniego wchodzi tutaj w grę - dbam o innych, o ich zbawienie, a sam zapominam o swoim i o przygotowaniu się na przejście z tymczasowej siedziby do wiecznej.  

Mówią mi często chorzy na AIDS u mnie na misji, których odwiedzam z posługą sakramentalną, jak bardzo dziękują Bogu za łaskę tej choroby, która im pozwala przemyśleć życie, żałować za grzechy, ofiarować swe cierpienia jako zadośćuczynienie za ich grzechy i spokojnie, z ufnością czekać na przyjście Pana w momencie ich śmierci. Bo żyli przed chorobą różnie, używali życia, lekceważyli wiarę, Kościół, przyrzeczenia chrzcielne, żyli jak chcieli. I mówią często, że gdyby nie ta choroba, to pewnie umarliby bez księdza, bez łaski uświęcającej. Szokujące historie. Szokująca interwencja Bożego Miłosierdzia, która jawić się może jako okrucieństwo Boga.

Kiedy byłem klerykiem, chodziłem z kolegą do chorych. Opiekowaliśmy się jedną panią na Kopernika, której odjęto obie nogi. Nie widziałem nigdy tak wesołej osoby, wdzięcznej za wszystko Bogu. Kiedyś popatrzyła na mnie i powiedziała tak - proszę księdza, dziękuję Bogu, że mi zabrał te nogi, bo mnie prowadziły do grzechu (była wcześniej w najstarszym zawodzie świata, jak to powiadają). A tak, to ofiarowałam Panu Bogu te nogi, żeby dał moim dzieciom i mogły wrócić do Boga. I tak się stało. Nawróciły się... Wstrząsające świadectwo!

Warto pamiętać o Pierwszych Piątkach miesiąca i obietnicach Najświętszego Serca Pana Jezusa dla tych, którzy je odprawiają z żywą wiarą. Warto pamietać o Pierwszych Sobotach miesiąca i obietnicach Niepokalanego Serca Maryi, dla tych, którzy je zachowują z wiarą.

Niektórzy powiedzą - ee tam, anachronizmy i nabożeństwa, które straciły swoją aktualność, swoje miejsce w ‘nowoczesnej’ wierze. Dobrze, to opowiem Wam o jednym autentycznym zdarzeniu. 

Chodziłem na katechezę z moim kolegą Pawłem z równoległej klasy w szkole podstawowej nr 81 w Nowej Hucie. Gdy byliśmy w siódmej klasie, doszła do nas tragiczna wiadomość, że Paweł nie żyje. Zginął krótko po wypadku samochodowym w drodze do szpitala. Przyczepa ciężarówki się odpięła na zakręcie w okolicach Huty im. Lenina i uderzyła w nadjeżdżający samochód, w którym podróżował Paweł ze swoimi rodzicami i bratem. Ojciec, który kierował, zginął na miejscu, Paweł w drodze do szpitala, Mamie i bratu Pawła nic się praktycznie nie stało, siedzieli z tyłu.

Po pogrzebie Mama Pawła spotkała naszego katechetę, ks. Antoniego Dużyka, który nas uczył do Pierwszej Komunii i pilnował, żebyśmy chodzili na Pierwsze Piątki. Skoczyła Mu do oczu i zarzuciła, że uczył nas kłamstwa, bo jej Paweł, który odprawił dziewięć pierwszych piątków miesiąca, zmarł w grzechu, bo Ona wiedziała, że nie był długo do spowiedzi przed śmiercią. 

Ksiądz Antoni odpowiedział Jej tak - ‘Wie Pani co? W tamtą niedzielę, gdy mieliście wypadek, coś mnie tknęło, by po obiedzie pojechać odwiedzić mojego kolegę księdza. Wsiadłem w auto i pojechałem. Na wysokości kombinatu trafiłem na wypadek, Wasz wypadek. Jeszcze byliście w samochodzie. Pani była w szoku i mnie nie mogła rozpoznać. Udzieliłem sakramentu namaszczenia chorych Pawłowi i Jego ojcu, odpustu zupełnego w godzinę smierci i gdy nadjechała karetka, pojechałem. Pan Jezus nie jest kłamcą. Dotrzymuje słowa. Posłał mnie, bym przygotował Pawła i Pani Męża na spotkanie z Nim w godzinę ich śmierci...’

Niech zachętą do ofiarowania wszystkiego, co tylko w naszej mocy, za zmarłych będą słowa Jezusa skierowane do św. Gertrudy pod koniec jej życia, gdy lękała się o swoje zbawienie: “Te wszystkie dusze, które uratowałaś, wkrótce spotkają się z Tobą, by zaprowadzić Cię do Raju.” 
Naprawdę warto. Przekonacie się sami po tamtej stronie rzeczywistości.  Gdzie, jak ufam, wszyscy się tam znajdziemy. 
Amen.

-----------------------------------------------------------------

Nauka dla dzieci - Wtorek
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki, 28 maja 2013 roku, godz. 17.30

Witajcie w trzecim dniu naszej wędrówki. Cieszę się bardzo, że nadal wędrujemy razem. Dobrze, że jesteście! Bogu dzięki.

W dzisiejszym spotkaniu chciałbym Was zdradzić mój sekret z wczoraj. Powiedziałem Wam, że jest jeszcze piate słowo, jak blat stołu, który łączy cztery nogi w jedno. Chcecie dowiedzieć się, co to za sekret? Tak? To dobrze. Powiem Wam.

Gdy byłem dzieckiem i mieszkaliśmy z Rodzicami i Babcią w Nowej Hucie, na osiedlu Górali, mieliśmy małe dwupokojowe mieszkanie. Mama i Tata mieszkali w dużym pokoju, a Babcia mieszkała z moim młodszym bratem i ze mną w małym pokoju.

Bardzo lubiłem patrzeć na Babcię i Ją obserwować. Podobały mi się zwłaszcza Jej dłonie i skóra, taka gładziutka i przyjemna w dotyku. I zawsze chciałem mieć taką skórę, jak Babcia. Moje dłonie były inne.

Gdy byłem w starszakach w przedszkolu, odważyłem się kiedyś i zapytałem Babci - ‘Babciu, a czemu Ty masz takie ładne rączki i taką gładką skórę, a ja nie? Ja też chce tak mieć!’ 

Babcia, zaskoczona moim pytaniem, popatrzyła na mnie najpierw długo, uśmiechnęła się, wzięła na kolana, przytuliła mocno i wyjaśniła - pamietam te słowa do dziś, takie ogromne wrażenie na mnie wywarły: ‘Wiesz, dziecko kochane, dlaczego skóra na mych dłoniach jest taka gładka? To z miłości do Twojej Mamy i Jej brata, Twojego wujka i chrzestnego, do Ciebie i Twojego braciszka. Dla Was gotowałam, prałam, prasowałam, sprzątałam, robiłam różne rzeczy, aż od tej pracy skóra mych dłoni stała się taka gładka.’ Byłem pod wielkim wrażeniem tego wyznania mej Babci. Niesamowite wyznanie miłości, czułości i troski o nas. Jeszcze bardziej pokochałem odtąd moją Babcię. Stała się jeszcze większym moim bohaterem. A jej gładka skóra dłoni stała się ważniejsza niż wszystkie medale świata razem wzięte.

Minęły lata i gdy byłem już w seminarium tuż koło Wawelu, przeczytałem kiedyś w Piśmie Świętym słowa w Księdze Izajasza, które przypomniały mi słowa mojej kochanej Babci:

“Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, 
ta, która kocha syna swego łona? 
A nawet, gdyby ona zapomniała, 
Ja nie zapomnę o tobie. 
Oto wyryłem cię na obu dłoniach” (Iz 49:15-16a)

Zrozumiałem wtedy, że miłość mojej Babci do swoich dzieci, do nas wnuków i wnuczek, była miłością samego Pana Boga. Babcia wyryła nas swoją miłością i troską o nas - na swoich dłoniach. One były świadectwem tej miłości. Ta gładka skóra na dłoniach mej Babci. Tak, jak słowa Pana Boga w Księdze Izajasza - że Pan Bóg wyrył nas na obu dłoniach. Tak, bo obie dłonie są dla nas zapracowane z miłości. Pan Bóg jest naszym prawdziwym kochającym Ojcem, naszą prawdziwą kochającą Mamą. Nasi Rodzice, nasze Babcie i Dziadkowie starają się naśladować tę piekną, cudowną, nieskończoną miłość samego Pana Boga. Możemy też powiedzieć, że Pan Bóg nas kocha i troszczy się o nas poprzez naszych Rodziców, Babcie i Dziadków. i wszystkich dobrych ludzi, którzy okazują nam serce. 

Gdy byłem młody, kończyłem liceum w Nowej Hucie, przeczytałem inny tekst, który zwrócił mi uwagę na siwe włosy i zmarszczki w kącikach oczu i na twarzy moich Rodziców. Przeczytałem wtedy takie słowa, że to ja także jako dziecko przyczyniłem się do ich powstania. To przez ich troskę o mnie, przez ich bezsenne noce dla mnie, gdy się opiekowali mną, przewijali i karmili. To przez pracę Mamy po nocach, gdy brała nadgodziny, żeby nasza rodzina mogła związać koniec z końcem. To siwe włosy mojego Taty, który jeździł bez przerwy na kontrakty do Niemiec, Libii, po Polsce, żeby zarobić coś i utrzymać nas.
Moja Mama była jak Święta Marta, zatroskana, zakrzątana zawsze dla naszego dobra. Jej siwe włosy i zmarszczki na twarzy były najpiękniejszym dowodem tej miłości dla mnie i mojego brata, dla naszej rodziny.

Moi rodzice wyryli mnie na swoich dłoniach i twarzach. Te ich zmarszczki, te siwe włosy, ta gładka skóra na dłoniach mej Babci to cudowne świadectwo i wyznanie miłości do nas, dzieci.

Jak bardzo powinniśmy być wdzięczni naszym Rodzicom, Babciom, Dziadkom i Bliskim za ich miłość do nas! Jak bardzo powinniśmy tę wdzięczność okazywać! 

Chciałbym zapytać Was teraz, moi kochani mali przyjaciele.

Kiedy ostatni raz podziękowaliście rodzicom za to, że coś dobrego dla Was zrobili, za zwykłe prace domowe, za ich trud? Kiedy ostatnio przytuliliście Mamusię tak mmmmocno, mmmmocno!? I podziękowali, że jedzonko było pyszne i że nie ma lepszej Mamy na całym świecie? Kiedy powiedzieliście ostatnio Mamie i Tacie, że ich kochacie bardzo, bardzo? Kiedy ostatnio przynieśliście kwiaty Mamie, Tacie, nawet takie proste, zerwane na trawniku przy chodniku i podziękowaliście, że Was tak bardzo kochają i tak bardzo się o Was troszczą? Kiedy przykleiliście się do Taty jak takie kochane przylepki, tuląc się do Niego, i mówiąc Mu, jak bardzo jesteście dumni z Niego, i że jest najlepszym Tatą na świecie i Waszym największym bohaterem?

Popatrzcie od dziś uważnie na dłonie Mamy, Taty, Dziadka i Babci. Wyryli Was tam swoją ogromną miłością i troską o Was. Wyryli Was na swoich zatroskanych sercach, na swoich twarzach. 

Popatrzcie na zmarszczki w kącikach oczu Mamy. Pomyślcie, ile razy Mamusia nie spała, bo się martwiła o Ciebie, bo się budziła, gdy coś Ci się złego przyśniło i krzyczałaś / krzyczałeś w nocy. I przybiegła, by Cię utulić i ukochać. Ile takich bezsennych nocy było? Pocałuj Mamusię tak mmmmocno, mmmmocno dziś, przytul się i ucałuj te oczka Mamusi, tak często niewyspane z miłości do Ciebie.

Wasi rodzice żyją dla Was i nikogo na świecie tak nie kochają, jak właśnie Was. To niesamowite szczęście, byc kochanym i móc kochać, za które dziś dziekujmy Panu Bogu w tym czasie naszego spotkania.

Na koniec tej naszej rozmowy, zaśpiewamy naszym Rodzicom, Babciom i Dziadkom specjalną piosenkę, którą poprowadzi nasza Kochana Siostra Ewa i Jej świetna scholka.

Chciałbym Wam dać dziś zadanie domowe. Bardzo Was proszę, byście dziś po powrocie do domu, tak mmmmocno, mmmmmocno utulili Mamę i Tatę, i powiedzieli im, jak bardzo ich kochacie, i tak mocno wycałujcie. Fajnie by było, gdybyście ucałowali dłonie Mamy i Taty, dla Was tak bardzo zapracowane. 

Pamiętajcie zawsze o urodzinach Mamy i Taty, Babci i Dziadka. O ich imieninach. O ważnych dniach dla Waszej rodziny. Przygotujcie zawsze jakiś mały prezencik, który sami narysujecie albo wykonacie, a który pokaże, jak bardzo Ich kochacie i jak bardzo jesteście z Nich dumni i wdzięczni.

Może mały bukiecik kwiatków lub ładnych liści, które sami zbierzecie, i przekażecie Mamie, utulicie mocno i ucałujecie. Albo własnoręcznie napisany list. Albo rysunek...

Jesteście pełni pomysłów, więc nie muszę Wam mówić, co trzeba zrobić. Najważniejsze, by wywołać szeroki uśmiech Mamy i Taty na twarzy, żeby się tak bardzo ucieszyli. aż łezka szczęścia zakręci się im w oku. I powiedzą w sercu - Boże, dziękujęmy Ci za nasze cudowne dzieciaczki!

Jakie to cudowne uczucie, sprawić, że Rodzice są z nas dumni i szczęśliwi!


--------------------------------------------------


Nauka dla młodzieży i studentów - Wtorek
Parafia św. Kazimierza, Kraków-Grzegórzki, 
28 maja 2013 roku, godz. 20.15


Witam Was serdecznie na naszym specjalnym spotkaniu misyjnym. Dobrze, że jesteście. Dziękuje Wam, żeście zagospodarowali mądrze dzisiejszy wieczór.

Przed nami trzy teksty ewangeliczne, którym się przyjrzymy. 

Wybrałem je z premedytacją, bo po pierwsze ujmują w trzech ramach wiekowych bohaterów, o których mowa w nich, odpowiadającym mniej więcej początkowi, środkowi i końcówce wieku młodości człowieka. 

Nota bene: w Tanzanii umowny wiek, w którym kończy się okres młodzieńczy człowieka, to lat czterdzieści pięć, jeśli ta osoba jest nadal stanu wolnego. Z chwilą, gdy młoda osoba wchodzi w związek małżeński, momentalnie traci status nie tylko kawalera czy panny, ale też przestaje być kwalifikowana i traktowana jako młoda osoba - bo podejmuje obowiązki dorosłego człowieka odpowiedzialnego za swoją rodzinę i dzieci. 

Po drugie, wiążą się z tymi tekstami moje osobiste przeżycia i wydarzenia, którymi pragnę się z Wami dziś podzielić. Posłuchajcie teraz bardzo uważnie, jeśli to możliwe - z zamknietymi oczami, i zapiszcie w mentalnych notatkach, co Was szczególnie uderzyło w tych tekstach, jakie myśli się Wam nasunęły, jakie uczucia poruszyły Wasze serca.

Pierwszy tekst - dwunastoletnia córka przełożonego synagogi.

Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: «Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła». Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał. (...) Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: «Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?» Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: «Nie bój się, wierz tylko!». I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: «Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi». I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: "Dziewczynko, mówię ci, wstań!" Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.” (Mk 5:21-24.35-43)

Drugi tekst - bogaty młodzieniec.

A oto zbliżył się do Niego pewien człowiek i zapytał: «Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?» Odpowiedział mu: «Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania». Zapytał Go: «Które?» Jezus odpowiedział: «Oto te: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego, jak siebie samego!» Odrzekł Mu młodzieniec: «Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?» Jezus mu odpowiedział: «Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!» Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.” (Mt 19:16-23)

Trzeci tekst - facet chorujący całe życie na tajemniczą chorobę.

“Potem nastąpiło święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych, . Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: «Czy chcesz stać się zdrowym?» Odpowiedział Mu chory: «Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną». Rzekł do niego Jezus: «Wstań, weź swoje łoże i chodź!» Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc Żydzi do uzdrowionego: «Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża». On im odpowiedział: «Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje łoże i chodź». Pytali go więc: «Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź?» Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzekł do niego: «Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło».” (J 5:1-14)

Wróćmy do pierwszego tekstu. Przeczytam jego fragment, który uderzył mnie najmocniej i znalazł swoje odzwierciedlenie w moim życiu na misjach.

Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: «Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?» Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: «Nie bój się, wierz tylko!». I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: «Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi». I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: "Dziewczynko, mówię ci, wstań!" Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia.”

Nic tak nie rozwala, jak brak wiary własnych rodziców i bliskich w nas, w nasze możliwości, nasze marzenia i plany. Twoja córka umarła...już po niej...z niej nic już nie będzie...spisana na straty. I słowa samego Boga - Jezusa - Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi...

Tam, gdzie pracuję, w terenach wiejskich Tanzanii, odległych od ośrodków cywilizacji w wielkich miastach, rodzice, zwłaszcza ojcowie, niechętnie posyłają swoje córki do szkoły, uważając to za stratę czasu. Według tradycji etnicznych wielu szczepów afrykańskich, dziewczynka ma szybko wyjść za mąż, by móc za nią otrzymać zapłatę - posag, często w postaci bydła, by z kolei za te krowy jej bracia mogli się ożenić. I najczęściej jest tak, że ponieważ prawo państwowe zabrania wydawania córek za mąż, dopóki nie skończą szkoły podstawowej, rodzice czekają aż córka skończy siódmą klasę podstawówki (tyle klas jest w Tanzanii w szkole podstawowej) i od razu wydają ją za mąż, inkasują posag, który jest z kolei wykorzystany, by synowie mogli się później ożenić. Stąd też sytuacja jest taka, że chłopcy z zasady dłużej się uczą niż rówieśniczki, mogą skończyć szkołę średnią i ożenić się, jeśli nie idą na studia wcześniej (w Tanzanii na uczelniach studentki to tylko 17% ogółu studiujących). W klasach w szkołach podstawowych jest więcej chłopców niż dziewcząt. Mimo że stosowane są tzw. parytety i limity przyjmowania chłopców do klas, by stworzyć jakieś pozory równouprawnienia w edukacji. Na wsiach tylko połowa dzieci w wieku szkolnym chodzi do szkoły. Do szkoły średniej trafia nie więcej niż 10 procent tych, którzy kończą szkołę podstawową. 

W Azji ponoć - gdzieś wyczytałem - brakuje ponad 100 milionów dziewcząt ‘dzięki’ aborcji selektywnej - rodzice preferują chłopców i usuwają ciąże, gdy odkryją, że urodzi się dziewczynka. Zachwiana została przez to równowaga biologiczna i stworzony został kuriozalny problem dla męskiej części populacji, która nie ma wystarczającej liczby kandydatek do ożenku. 

W Polsce jest inaczej, choć też mówi się o szklanym suficie u dziewcząt i kobiet w różnych dziedzinach życia społecznego i zawodowego. Jak jest naprawdę, sami doskonale wiecie.

Dla nas młody człowiek może wydawać się martwy. Dla Jezusa on tylko śpi. Dla Jezusa młoda osoba to śpiący lew, którego trzeba zbudzić, by nie tracił czasu za młodych lat. Ale to obudzenie dokonuje się przez podanie przyjaznej ręki Jezusa. Jezus tę rękę zawsze wyciąga w Twą stronę, nawet jak Tobie samej czy Tobie samemu się wydaje, że już po tobie, że ludzie wokół Ciebie postawili krzyżyk na Tobie i zaszufladkowani w kategorii tych, którzy ‘są skończeni’, z których żadnego pożytku nie będzie. Jest jedno ‘ale’ - byś mógł i mogła zobaczyć tę dłoń Jezusa wyciagnietą w twoją stronę, potrzeba pomocników, by mogli Jezusa doprowadzić do Ciebie i rozgonić tych, którzy tańczą upiorny taniec szyderstwa na Twoim wirtualnym grobie w społeczeństwie. 

I tu pojawia się niemały problem.

Dwa tygodnie temu rozmawiałem długo z przyjacielem, profesorem jednej z uczelni krakowskich, w wieku mniej więcej tej chorej osoby z trzeciego tekstu ewangelicznego. Powiedział mi coś, co mnie bardzo uderzyło - ‘wiesz, bardzo łatwo jest znaleźć kapłana w Krakowie, parafii jest mnóstwo i różnych duszpasterstw, ale mimo to zajęło mi pół roku, zanim trafiłem na takiego, który miał dla mnie czas i zgodził się być moim kierownikiem duchowym. Poszłem kiedyś i odstałem w kolejce u Dominikanów do jednego znanego ojca spowiednika, kierownika duchowego, ale jak nadeszła moja kolej a ja miałem tyle do powiedzenia i poradzenia się, moje życie leżało w gruzach, to on mi powiedział od razu na wstępie - ‘mam dla Pana pięć minut’. Odszedłem zawiedziony...’ 

Nie wiem, czy On miał wyjatkowego pecha szukając pomocy w Krakowie, czy może niezbyt gorliwie szukał, może przesadził. Nie wydaje mi się, że jest aż tak źle. Mimo to, daje mi to do myślenia, i pokazuje, że młody facet dostrzegł potrzebę wyciągnietej ręki Jezusa, by się obudzić i obudzić pełny swój potencjał jako czlowieka i chrześcijanina, ale trudno Mu było znaleźć pomocników Jezusa, którzy doprowadziliby Jego łaskę do Niego.

Mam do Ciebie pytanie - młoda kobieto, młody mężczyzno. Czy obudziłeś się już w swoim życiu, czy nadal śpisz? Co z Twoimi talentami i charyzmatami? Gdzie one są i komu służą? Widzisz oczami wiary tę rękę  szansy, jaką oferuje Ci Jezus? Żyjesz i funkcjonujesz w otoczeniu ludzi, którzy Ci w tym pomagają czy szydzą i Cie dołują? Szydercy i ci, którzy zabijają w Tobie nadzieję, i chcą Cię sprowadzić do parteru, byś uwierzył, że sens Twojego życia to tylko konsumpcja, to transformacja człowieka w jamochłona, przychodzą w różnym przebraniu i postaci. To mogą być nawet rodzice, rówieśnicy, Twoi bracia lub siostry, koledzy czy koleżanki, to może być Twój nauczyciel, profesor na uczelni. To może być ktokolwiek. 

To, że każdą i każdego z nas czeka osłupienie ze zdumienia, to pewne, prędzej czy później, lub całkiem późno - w dniu, gdy spotkamy się z Jezusem twarzą w twarz. I wtedy się okaże, choć za późno, że nie do egzystencji jamochłona zostaliśmy stworzeni...

Jedno jest pewne. Dopóki jesteśmy w drodze do Domu Ojca, nie ma nikogo, który już umarł w oczach Boga. Są tylko Ci, którzy śpią i czekają na rękę Jezusa, która ich podźwignie. I pomocnicy Jezusa, którzy nie tracą w Was nadzieję i pomogą.

Przejdźmy do drugiego tekstu. Bogaty młodzieniec. 

Na różne sposoby można ten tekst odczytać. Powiem Wam o jednym fakcie, który mi się przydarzył w katedrze w Musomie, w Tanzanii w 2005 roku. Grupa apostolska młodzieży studiującej i pracującej w wieku może 18-30 lat poprosiła mnie kiedyś o rekolekcje. W czasie rekolekcyjnych rozważań doszliśmy do tego właśnie fragmentu Pisma Świętego o bogatym młodzieńcu. Poprosiłem wszystkich obecnych, by zamknęli oczy i w myślach udali się do swoich domów, do swoich pokojów i rozejrzeli się uważnie. Po chwili takiego wirtualnego rozglądania się, zapytałem ich, czy widzą wszystko. Odpowiedzieli, że tak. Poprosiłem, aby każda i każdy z nich zidentyfikował jedną rzecz w pokoju, która dla nich stanowi największy skarb, największą pamiątkę, najcenniejszą własność. Po chwili zastanawiania się, gdy potwierdzili wszyscy, że już zidentyfikowali tę jedną rzecz, poprosiłem, by otworzyli oczy i popatrzyli na mnie jakby patrzyli na samego Jezusa. I powiedziałem im, by jutro po zakończeniu rekolekcji, wszyscy przynieśli mi tą osobistą najcenniejszą rzecz, byśmy mogli ją przekazać ubogim.

Przez chwilę pomyślałem, że trafił ich grom z jasnego nieba.

Osłupienie, niedowierzanie, jakby ich odrzuciło. Nikt z moich młodych przyjaciół nie był gotów rozstać się z tymi rzeczami. Powiedziałem im, że są w tym podobni do tego bogatego młodzieńca. Wypisz wymaluj. Nie są w stanie oderwać swoich serc od rzeczy. Ociekają materią, ona ich oblepiła aż do głębi serca. Pozostał smutek.

Zastanów się, czy różnisz się od Twoich rówieśników z Tanzanii? Czy Twoje serce jest wolne, czy jesteś naprawdę uboga, ubogi w duchu, posiadająca / posiadający a nie posiadana / posiadany przez materię? Jak to jest z Tobą? Pomyśl.

I jeszcze jeden szybki przykład w tym punkcie naszych rozważań. W 1999 roku mieliśmy misje diecezjalne w mojej diecezji w Musomie  w Tanzanii, prowadzone przez jednego hinduskiego słynnego kaznodzieję, który dał nam przykład umierającego bogacza. Ten bogacz, wiedząc, że jego godzina nadeszła, kazał otworzyć sejf, przynieść sobie kosztowności i pieniądze i tak - obejmując paczki z banknotami i obsypany złotem i diamentami - z płaczem szlochając - My money! My money!...umarł. 

I ostatni, trzeci tekst. 

Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: «Czy chcesz stać się zdrowym?» Odpowiedział Mu chory: «Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną». Rzekł do niego Jezus: «Wstań, weź swoje łoże i chodź!» Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził.”

Podobna sytuacja jak z córką przełożonego synagogi. Ten chory był chodzącym trupem, który o własnych siłach nie mógł wyzdrowieć. Nie miał nikogo, kto chciałby mu pomóc. Trzydzieści osiem lat!

Mało takich chodzących trupów wśród nas? Żałosnych, tracących powoli nadzieję na uzdrowienie, czekających z jakąś tam nikłą nadzieją na pomoc, niewiadomo skąd i jak i na swoją chwilę łaski? To mogę być ja, to możesz być Ty. Ostrzeżenie Boga, pierwsza Jego uwaga na nasz temat w Księdze Rodzaju jest aktualna do dziś - “Pan Bóg rzekł: «Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc».” (Rdz 2:18) Tu akurat nie chodzi mi o mężczyznę, tylko o każdego człowieka. Nie jest dobrze, byś był(a) sam(a) na tym świecie. Musisz żyć w mądrej wspólnocie ludzi, którzy - jak Ty - wierzą, że Twoje życie to nie życie jamochłona. Nic więcej. Czysta konsumpcja.

Ta pomoc to może te nasze misje i cisza i skupienie, w jakim trwamy. To może osoba, którą spotkasz w czasie tych dni świetych. To może natchnienie, słowo Boga, które Cię dotknie, rozmowa, światło Ducha, jakieś wydarzenie, które otworzy Ci oczy, obudzi Cię, wskrzesi na nowo, rozpali ogniem apostolskim i pośle w sam środek tetniącego życia Kościoła, by służyć hojnym sercem, czasem, talentami, charyzmatami, udowadniając w ten sposób, że materia nas jeszcze nie udusiła, nie oblepiła, że mamy otwarte serce dla innych i nie przywiązujemy się zbytnio do tego, co posiadamy. Posiadamy, ale nie jesteśmy posiadani. I wiemy, że życie to nie konsumpcja. Że to coś znacznie więcej...

Chodzisz po tej ziemi, po tych naszych krakowskich Grzegórzkach już kilkanaście lat, przynajmniej. Jak rozumiesz swoje życie i swoją misję w nim? Czy jesteś kurczakiem, który łazi po ziemi i w nią się wpatruje szukając tego i owego, dziubiąc to i owo, ciesząc się kawałkami materii, które zdobył i zadowalając się nimi tylko? Czy raczej czujesz niedosyt i wiesz, że Bóg stworzył Cię jako wspaniałego orła, którego domem jest i ziemia i niebo, a przestworza są jedynym limitem, ograniczającym go? 

Zakończmy tę naszą refleksję misyjną modlitwą, której słowa pochodzą z listu Rudyarda Kiplinga do jego syna. Niech to będzie modlitwa i życzenia samego Jezusa dla każdej i każdego z Was. Niech się tak stanie, niech się stanie! 

Powodzenia w rozwijaniu skrzydeł!

Jeżeli zdołasz zachować spokój, chociażby wszyscy go stracili, ciebie oskarżając;
Jeżeli nadal masz nadzieję, chociażby wszyscy o Tobie zwątpili, licząc się jednak z ich zastrzeżeniem;
Jeżeli umiesz czekać bez zmęczenia, jeżeli na obelgi nie reagujesz obelgami, jeżeli nie odpłacasz na nienawiść nienawiścią, nie udając jednakże mędrca i świętego;
Jeżeli marząc - nie ulegasz marzeniom; Jeżeli rozumując - rozumowania nie czynisz celem;
Jeżeli umiesz przyjąć sukces i porażkę, traktując jednakowo oba te złudzenia,
Jeżeli ścierpisz wypaczenie prawdy przez Ciebie głoszonej, kiedy krętacze czynią z niej zasadzkę, by wydrwić naiwnych albo zaakceptujesz ruinę tego, co było treścią twego życia, kiedy pokornie zaczniesz odbudowę zużytymi już narzędziami;
Jeśli potrafisz na jednej szali położyć wszystkie twe sukcesy i potrafisz zaryzykować, stawiając wszystko na jedną kartę, jeśli potrafisz przegrać i zacząć wszystko od początku, bez słowa, nie żaląc się, że przegrałeś;
Jeżeli umiesz zmusić serce, nerwy, siły, by nie zawiodły, choćbyś od dawna czuł ich wyczerpanie, byleby wytrwać, gdy poza wolą nic już nie mówi o wytrwaniu;
Jeżeli umiesz rozmawiać z nieuczciwymi, nie tracąc uczciwości lub spacerować z królem w sposób naturalny;
Jeżeli nie mogą Cię zranić nieprzyjaciele ani serdeczni przyjaciele;
Jeżeli cenisz wszystkich ludzi, nikogo nie przeceniając;
Jeżeli potrafisz spożytkować każdą minutę, nadając wartość każdej przemijającej chwili;

Twoja jest ziemia i wszystko, co na niej
i co - najważniejsze - będziesz Człowiekiem. 
Amen.



No comments:

Post a Comment